środa, 25 kwietnia 2012

DWA LATA KŁAMSTW


Materiał nadesłał Sławek - BÓG ZAPŁAĆ SŁAWKU!

Gdy w połowie kwietnia 2010 roku myśleliśmy o rozwiązaniu smoleńskiej zagadki, chyba w najczarniejszych snach nie sądziliśmy, że po 24   miesiącach sprawa będzie tak tajemnicza, zmanipulowana i zafałszowana.
Nie mieściło się w głowie, że polski rząd może tak zlekceważyć ten – wydawałoby się – priorytet nad priorytetami. Okazało się, że nic nie wygra z „tu i teraz”, bo wracanie do „tam i wtedy” jest zbyt ryzykowne. Nie doceniliśmy Rosjan. Nie przypuszczaliśmy, że mogą posunąć się aż tak daleko – do jawnych kłamstw wymierzonych w Polaków, fałszerstw dowodów (protokołów z sekcji zwłok czy stenogramu zapisu czarnej
skrzynki), zatajeń (regulaminu lotów na Siewiernym), łamania podstawy prawnej postępowania (niedopuszczenie polskiego przedstawiciela do oblotu lotniska), a nawet niszczenia dowodów (rozbijanie szyb we wraku,  wycinanie drzew i zasypywanie ziemi).
Oblany egzamin
Wszystko przy biernej postawie polskich władz, nieskorych do wezwania międzynarodowej pomocy, do której jako ważny sojusznik w kilku potężnych strukturach międzynarodowych mamy pełne prawo. Zamiast szukać wsparcia za innymi granicami, rządzący Polską uśmiechali się za wschodnią i  nucąc pieśń o dobrosąsiedzkiej współpracy – kulili ogony w pogłębiającej się bezradności. Jej najwymowniejszym symbolem stała się karykaturalna twarz Tatiany Anodiny obrażającej honor polskiego generała. Sowiecka generalica wymierzyła policzek, na który polski premier nie potrafił odpowiedzieć.
Na pozór to paraliż. Patrząc głębiej, widzimy rodzaj wyrachowania, zimnej kalkulacji, z której wychodzi, że sami mamy poważne winy do ukrycia, więc lepiej wszystko zamulić. Zmarłym i tak życia nie przywrócimy, jak mawia rzecznik rządu. Mieszanka strachu, nieudolności, poczucia kompromitacji z jednej strony, z drugiej – cynizmu i dezynwoltury w bardzo niewłaściwych momentach. A może tylko nieudolność? Jeśli już, to połączona z   mówiąc oględnie   problemami w logicznym myśleniu. Trzeba bowiem być co najmniej skrajnie naiwnym, by sądzić, że nieszkodliwe będzie pozwolenie Rosji na
pełne zaplanowanie polskich uroczystości narodowych w Katyniu. Nawet jeśli decydować się na tak łagodne interpretowanie zachowania ekipy rządzącej, to i tak nie da się pominąć braku honoru i odwagi przyznania się do błędów. Nie można nie zauważać, że w miejsce oczekiwanego sypania na głowy popiołu pojawiło się bezczelne samozadowolenie i wypinanie piersi do orderów i awansów. I to paskudne rozmywanie odpowiedzialności: „to nie my, wszyscy są winni, poprzednicy też popełniali błędy, łamali procedury, nie kupowali samolotów, nie szkolili pilotów”.
            A ktoś przecież tę wizytę zorganizował! Ktoś spotykał się na nieoficjalnych naradach z rosyjskimi  wysokimi urzędnikami w moskiewskich restauracjach,  ktoś zlekceważył przestrogi o stanie lotniska, ktoś nie zadbał o sprawdzenie miejsca lądowania prezydenta, komuś było na rękę rozdzielenie uroczystości. Później  ktoś pozwolił Rosjanom wziąć sobie na wieczne nigdy wrak i czarne skrzynki, ktoś autoryzował kłamstwo przekopaniu ziemi na metr w głąb, ktoś wysłał na miejsce tragedii prokuratorów wyposażonych w aparaty fotograficzne w telefonach komórkowych, ktoś nie zanalizował możliwych rozwiązań prawnych, ktoś wreszcie bał się poprosić o pomoc Zachód. Janicki, Kopacz, Miller, dwóch Klichów, Sikorski, Arabski, Parulski, Tusk nigdy nie mieli sobie nic do zarzucenia. Nikt spośród nich nie poniósł konsekwencji swoich zaniedbań.
             Albo pozostali na stanowiskach, albo zostali przesunięci na nie mniej ważne, albo wprost awansowali. Jeśli kogoś odwołano (Edmund Klich, Krzysztof Parulski), to z zupełnie innych powodów
Festiwal kłamstw
 Gdy wspomniani wyżej i paru innych . wysokich urzędników zapewniało o robieniu co w ich mocy i zdawaniu przez państwo egzaminu, w tle pracowicie mieliły tryby tej najważniejszej rosyjsko-polskiej propagandowej machiny. Wyprodukowała ona całą stertę nieprawdziwych informacji. Kłamstwa dotyczyły tak godziny katastrofy, rzekomych kilku podejść do lądowania, nieznajomości języka rosyjskiego przez pilotów, prowadzenia akcji ratunkowej, treści stenogramów czarnej skrzynki, dokumentów z sekcji zwłok, zeznań kontrolerów lotu, istnienia dowodów w postaci taśmy wideo z wieży, kłótni gen. Błasika z mjr. Protasiukiem, obecności dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów, jak i wielu innych wątków. Pod dużym znakiem zapytania stoi teoria o uderzeniu Tupolewa w brzozę. Kłamstwa mieszają się z prawdami. O to chodzi – by po jakimś czasie nie można było oddzielić jednych od drugich. Przeciętny człowiek nieinteresujący się codziennie katastrofą smoleńską, indoktrynowany przez prorządową propagandę nie jest w stanie odróżnić  Nie można nie zauważać,  że w miejsce oczekiwanego sypania  na głowy popiołu pojawiło się samozadowolenie i wypinanie piersi do orderów fałszerstw od faktów. Nie wie, komu wierzyć.     
Nieszczęście tych, którzy prawdę chowają, polega na tym, że nawet po długich miesiącach i tysiącach powtórzeń kłamstwo może zostać obnażone. Jasne oświadczenie prokuratury dotyczące nieobecności gen. Błasika w kokpicie TU-154M było ostatecznym pogrążeniem komisji Millera. Jej członkom pozostało przyznać się do tego, że głos dowódcy Sił Powietrznych nie został rozpoznany, a na „chybił trafił” jemu przypisany. Okazało się, że kilkudziesięcioosobowa komisja najwybitniejszych – podobno – specjalistów nabiła nas najzwyczajniej w butelkę. Jeśli coś się nie zgadzało, dopisywała po swojemu z głowy, czyli z niczego. Kto podjął tę najważniejszą falsyfikującą decyzję? Tego minister Miller ani jego podwładni nie chcieli potwierdzić.
Obnażenie kłamstwa dotyczącego generała Błasika spowodowało pewien przełom. Nawet media za rączkę prowadzące polityków i „ekspertów”, u których nóg coraz bardziej ciążyły kule zakłamania, zaczęły przyznawać, że w obliczeniach prof. Biniendy i dr. Nowaczyka coś jest. Że nie sposób podważyć teorii ekspertów zespołu parlamentarnego. Choć mainstreamowym dziennikarzom wciąż brakuje odwagi, by zapytać Jerzego Millera, dlaczego ukrył odczytany przez Amerykanów ostatni, 38. zapis systemu TAWS, według którego samolot był na zupełnie innej wysokości niż podano w raporcie MAK i dokumencie polskiej komisji. Nie dowiedzieliśmy się, dlaczego premier oddał całe śledztwo Rosjanom, dlaczego amerykańska pomoc nas zawiodła – jaki wpływ miał na to tryb kontaktu z USA w ostatniej chwili zmieniony przez gen. Parulskiego, dlaczego Jerzy Miller podpisał dokument pozostawiający Rosjanom czarne skrzynki do końca ich postępowania sądowego, dlaczego nie przeprowadzono nawet badań wraku. I być może najważniejsze – dlaczego wykluczono zamach bez zbadania tej hipotezy. Pytania się mnożyły, władza potęgowała arogancję i marnowała kolejne miesiące. Dziś możemy już mówić o latach. Odkrywanie prawdy Wyjaśnianie przyczyn katastrofy trudno postrzegać inaczej niż w kategoriach gigantycz-
nego zawodu. Strzępy informacji, z których powoli tkany jest obraz zdarzeń 10 kwietnia, docierają przypadkiem lub nie stamtąd, skąd powinny. Spora grupa ludzi miała okazję wykazać się znajomością znaczenia pojęcia racji stanu, podmiotowości, honoru, stanięcia
w obronie zasad. Zmarnowała ją. Zawiodła. Niepomiernie wiele zawdzięczamy uporowi rodzin zmarłych. Gdyby nie ich konsekwencja, wytrwałość, a często wręcz odwaga w zadawaniu pytań i obnażaniu kłamstw, wielu elementów tej tragicznej układanki byśmy nie poznali. Szkoda, że nie pomogli im
ministrowie polskiego rządu. Gdyby Tomasz Arabski i Ewa Kopacz nie zarzekali się w Moskwie, że sekcje zwłok zostały zrobione, i nie zapewnili strony rosyjskiej o zaplombowaniu trumien na zawsze, dużo wcześniej rodziny, ale i prokuratura mogłyby przeprowadzić prawdziwe badania ciał ofiar.
             Ekshumacje po dwóch latach wiążą się z nieuniknionymi nieścisłościami. Zanim wojskowi prokuratorzy godzili się na otwieranie trumien, długie miesiące – z niezrozumiałych powodów – unikali tej decyzji. Śledczy na początku obiecywali cykliczne konferencje prasowe podsumowujące kolejne etapy postępowania. Z czasem występowali coraz rzadziej, mówili coraz mniej, a od ponad dwóch miesięcy zajmują nas milczeniem, przerywając je lapidarnymi komunikatami płk. Rzepy. Nie byłoby w tej dyskrecji nic nadzwyczajnego, gdyby miała przynieść efekty. Ale na takowe mało kto już liczy. Blisko rok temu najważniejsze śledztwo w Polsce zostało wyrwane spod niezależnego nadzoru. Szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej próbował uwikłać prokuratora Marka Pasionka w podejrzaną współpracę z „obcymi” (czyli amerykańskimi) służbami i w przecieki. Zawiesił nielubianego cywila. Od kilku tygodni Pasionek wrócił do NPW, a o Parulskim słuch zaginął. Ale swoje generał osiągnął.  Nadzieja Całe wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej przy-pomina nieco stawianie warszawskiego pomnika jej ofiarom. To nie jest kwestia z gatunku „czy”, lecz „kiedy” to się stanie. Bo stanie się. Prędzej czy
później monument się pojawi. Trzeba tylko poczekać. Być może „tylko” na zmianę władzy. Obecna nie chce pielęgnować pamięci o zmarłych. Pozwala z niej drwić. Podobnie jak z religii. Nie raz już z tą cechą panujących nad nami Polacy sobie jednak radzili. Bo pamięć jest nam niezwykle trudno usunąć.
Tylko wydaje się, że np. rozkaz gaszenia zniczy może być zapomniany. Są obrazy-symbole, których wymazać się nie da. Tłumy na Krakowskim Przedmieściu i krakowskim rynku. Biało-czerwona od flag na trumnach płyta wojskowego Okęcia. I ten straszny konwój karawanów jadących na Tor-
war. Ale też uścisk premierów na miejscu tragedii czy zagubienie na twarzy ministrów czuwających przy trumnie prezydenta – minister obrony, minister spraw wewnętrznych i administracji, premier. O czym myśleli w tamtej chwili? Później niezrozumiały śmiech p.o. prezydenta czekającego na lotnisku na ciała ofiar. Wojna o krzyż, gaszenie zniczy, zbieranie tulipanów, skrycie montowana tablica, prezydent stolicy mówiąca o sondażu w sprawie pomnika
i wreszcie wykorzystanie na finiszu kampanii wyborczej frustracji wyszydzanych ludzi. Tak walczono z pamięcią. Ale bez sukcesu Każdego dziesiątego dnia miesiąca ludzie modlą się na uroczystych mszach, idą w marszach, palą znicze, składają kwiaty, czuwają w miejscach pamięci.
Nie tylko wspominają. Czekają tak, jak dwa lata temu Polacy żegnali poległych w katastrofie smoleńskiej. 
 AUTOR. Marek Pyza  – ur. w 1979 r., dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. pisze w portalu wpolityce.pl oraz tygodniku „Uważam Rze”. wcześniej w „wiadomościach” Tvp, gdzie zajmował się przede wszystkim aferą hazardową i katastrofą smoleńską.  Wyrzucony z telewizji polskiej w październiku ub.r.

Wrak Tu-154, czyli porażka rządu   wp.pl  | dodane 2012-03-30 Igor Janke
Przez dwa lata od katastrofy, państwo polskie nie jest w stanie odzyskać swojej własności, wraku polskiego samolotu. Co więcej, polskie państwo pozwoliło na to, żeby teren po katastrofie nie był przez długi czas zabezpieczony. By chodzić mógł tam każdy i wybierać sobie resztki sprzętów, dokumentów, które rozrzucone były w smoleńskej ziemi
           Niesprowadzenie wraku Tu-154 do Polski, świadczy o bezsilności rządu - przyznał Grzegorz Schetyna. Przyznał to, co jest dość oczywiste. Ciekawe jest to, że te słowa wypowiada polityk rządzącej Platformy Obywatelskiej. Minister Sikorski tłumaczył, że rząd się stara, ale mamy "deficyt dobrej woli po stronie rosyjskiej". I powiedział prawdę. Rząd się stara. Rosjanie nie mają dobre woli - zauważa Igor Janke w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Problem w tym, jak rząd się stara. Jak bardzo stanowczo o tym mówi. Nie słyszałem bardzo twardych wypowiedzi premiera Tuska na ten temat, kierowanych wprost do rosyjskich przywódców. Przez wiele miesięcy słyszeliśmy za to zapewnienia, że Rosjanie współpracują znakomicie.
 
Kto na PO-tuska, PSL, SLD i  PO-lkota głosował -TO
piekło uradował, oraz  zgubę sobie i POLSCE zgotował !

                                                                                                                                         Oprac. Jerzy Poleszczuk