Niezwykłe losy i ocalenie w czasie wojny spowiednika św. Faustyny, wskazuje że Bóg wiązał z nim szczególne plany.
Ksiądz
Michał Sopoćko, beatyfikowany w październiku 2008 roku przez Benedykta
XVI, znany jest głównie jako spowiednik i kierownik duchowy św. Faustyny
Kowalskiej oraz niestrudzony promotor święta Miłosierdzia Bożego. Mało
wiadomo natomiast o jego okupacyjnej działalności, gdy zaangażował się w
pomoc wileńskim Żydom. Pomagał im wydostawać się z getta, zdobywać
fałszywe "aryjskie" papiery, lokować ich w podwileńskich parafiach u
znajomych proboszczów. Jest on jednym z wielu Polaków, którzy ratowali w
czasie wojny Żydów, a jednak nie zostali uhonorowani za to Medalem
Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Choć
wiedział, że groziła za to kara śmierci z rąk Niemców, ani przez chwilę
nie miał wątpliwości, iż nie może postąpić inaczej. Podkreślał, że o
miłosierdziu nie wystarczy mówić, ale trzeba je czynnie praktykować. Nie
zrezygnował z tej misji nawet gdy w styczniu 1942 r. gestapo
aresztowało za pomaganie Żydom jego bliskiego znajomego - proboszcza
parafii Świętego Ducha w Wilnie ks. Romualda Świrkowskiego. Został on
rozstrzelany w Ponarach razem z Żydami, których ukrywał. Przed egzekucją
zdołał jednak z więzienia wysłać ostrzeżenie ks. Sopoćce, by ten
opuścił natychmiast Wilno, gdyż Niemcy się nim interesują. Kapłan
wyjechał na dziesięć dni do domu zakonnego sióstr urszulanek w Czarnym
Borze, ale ponieważ nikt się w tym czasie nim nie interesował, wrócił do
miasta.
Z MODLITWY WYRWAŁ GO SZEPT
Trzeciego
marca 1942 r. miał miejsce ważny epizod w życiu ks. Michała Sopoćki,
który pokazuje niezwykłą obecność Bożego miłosierdzia w jego życiu. Tego
dnia kapłan zaczynał zajęcia w seminarium duchownym po południu. Gdyby
przyszedł tam rano, zostałby aresztowany przez gestapo, które przed
południem wtargnęło do budynku. Ponieważ Niemcy go nie zastali, wysłali
patrol, by aresztował kapłana, do jego mieszkania przy ul. Świętej Anny.
Księdza jednak nie było u siebie, gdyż udał się rano do pobliskiego
kościoła św. Franciszka. Po odprawieniu Mszy Świętej i posłudze w
konfesjonale postanowił wrócić do domu. Gdyby się tam zjawił - a jego
mieszkanie znajdowało się dosłownie po drugiej stronie ulicy - wpadłby w
ręce czekających na niego policjantów. Wychodząc z kościoła, natknął
się jednak na znajomą kobietę, która gorąco zaczęła prosić go o modlitwę
w intencji swojego męża. Kapłan zawrócił więc do świątyni i udał się do
bocznej nawy, gdzie padł na kolana między ludźmi klęczącymi przed
obrazem św. Antoniego i zatopił się w modlitwie. Z tego stanu wyrwał go
szept gospodyni, która pochyliła się nad nim i ostrzegła go, że jest
poszukiwany: w mieszkaniu czekają na niego gestapowcy, a nawet wysłano
patrol do kościoła św. Franciszka, by go odnaleźć. Na szczęście Niemcy
nie zauważyli modlącego się wśród wiernych księdza, a ktoś powiedział
im, że dawno już wyszedł z kościoła.
Ksiądz
Michał Sopoćko odczekał dłuższą chwilę, po czym tylnym wyjściem przez
zakrystię opuścił świątynię i okrężną drogą, by uniknąć szukających go
patroli, udał się do kurii przy ul. Zamkowej. Chciał powiadomić abp.
Jałbrzykowskiego, że jest poszukiwany i zamierza się ukrywać. Na
schodach kurii zobaczył inny patrol niemiecki, który wyprowadzał ze sobą
aresztowanego notariusza kurii ks. Poniatowskiego. Akurat w tym
momencie do budynku wszedł pewien ksiądz, który przyjechał z prowincji i
Niemcy zatrzymali się, by go wylegitymować. Dzięki temu ks. Sopoćko
mógł się skryć, a następnie niezauważony przez nikogo wemknąć się do
pomieszczeń kurii. W środku spotkał abp. Jałbrzykowskiego, od którego
uzyskał zgodę na ukrywanie się. O swej decyzji postanowił powiadomić
jeszcze rektora seminarium, nie wiedząc, że w budynkach seminaryjnych
czekają na niego Niemcy.
PRZESZEDŁ OBOK NIEZAUWAŻONY
Przechodząc
przez plac katedralny, zobaczył idący od strony seminarium niemiecki
patrol z jego własną gosposią. Byli to ci sami żołnierze, którzy szukali
go w kościele św. Franciszka, a teraz wzięli ze sobą gospodynię, aby
pomogła im odnaleźć księdza w kurii lub seminarium. Kobieta dostrzegła
ks. Sopoćkę, ale nie dała po sobie nic poznać. Kapłan przeszedł obok
nich niezauważony. Już się zbliżał do budynku seminarium, gdy nagle
rozpoznał go jeden z dozorców pobliskiej kamienicy i ostrzegł przed
obławą. Z daleka ksiądz zobaczył jeszcze dwie ciężarówki, do których
Niemcy załadowali profesorów seminarium i alumnów. Okazało się, że
aresztowania tego dnia uniknęło zaledwie kilku kleryków i tylko trzech
wykładowców - oprócz ks. Michała Sopoćki jeszcze ks. Ignacy Świrski i
ks. Władysław Rusznicki. Pozostali trafili do hitlerowskich więzień i
obozów pracy.
Poszukiwany
kapłan postanowił szukać schronienia w zaułku Skopówka, gdzie znajdował
się klasztor sióstr urszulanek, których był spowiednikiem. Tam spotkał
się ze swoją znajomą, panią Wąsowską z Czarnego Boru, która akurat tego
dnia przyjechała do Wilna. Przed południem udała się nawet do mieszkania
ks. Sopoćki, by zamówić u niego Mszę, ale spotkała tam gestapowców,
którzy przetrzymywali ją przez kilka godzin. W końcu ją wypuszczono i
kobieta udała się do urszulanek. Tam zaproponowała kapłanowi, by razem z
nią wyjechał jej furmanką z Wilna do Czarnego Boru.
ODCZYTAŁ TO JAKO ZNAK
Ponieważ
ksiądz obawiał się, że Wąsowska może być śledzona, postanowili
rozdzielić się. Ona wyszła pieszo z klasztoru, on zaś - przebrany w
habit s. Michaliny - razem z woźnicą wyjechał furmanką. Podejrzenia
sprawdziły się: Wąsowska była śledzona przez Niemca, który zatrzymał ją
wcześniej w mieszkaniu ks. Sopoćki. Na szczęście rozpoznała go i tak
kluczyła po mieście, że zdołała go zgubić. Gdy wieczorem dotarła do domu
urszulanek w Czarnym Borze, okazało się, że kapłan tam jeszcze nie
przybył. Siostry, przekonane, że uciekinier wpadł w ręce Niemców, udały
się do kaplicy, by odmówić w jego intencji Koronkę do Bożego
Miłosierdzia. Zjawił się akurat gdy odmawiały tę modlitwę - odczytał to
jako znak, że ratunek zawdzięcza Miłosierdziu Bożemu.
Gdy
nastała noc, matka przełożona zaprowadziła ks. Sopoćkę przebranego za
zakonnicę do oddalonego o półtora kilometra, położonego na skraju lasu
samotnego drewnianego budynku. Należał on do 65-letniej Felicji
Węsławowicz, która w zamian za opiekę nad sobą pozwoliła urszulankom
korzystać ze swego domu. W budynku nazwanym przez siostry "Opatrznością"
znajdowały się cztery pokoje: w jednym mieszkała właścicielka, w drugim
urządzono kaplicę, w trzecim zaś ukrywały się dwie urszulanki, które
nie zgłosiły się do urzędu pracy, by uniknąć wywózki na roboty
przymusowe do Niemiec. Czwarty pokój przypadł księdzu, który miał się w
nim ukrywać przez najbliższych 30 miesięcy.
Następnego
dnia uciekinier dowiedział się, że oprócz profesorów i alumnów
seminarium aresztowani zostali niemal wszyscy proboszczowie i rektorzy
wileńskich kościołów. 22 marca 1942 r. Niemcy wywieźli do Mariampola i
tam internowali abp. Jałbrzykowskiego. Pod jego nieobecność zarządzanie
archidiecezją przejął dotychczasowy sufragan - abp Mieczysław Reinys.
Był z pochodzenia Litwinem i jego działania prowadziły do lituanizacji
życia kościelnego na Wileńszczyźnie. Na miejsca aresztowanych polskich
proboszczów mianował bowiem duchownych litewskich.
W
tym czasie ks. Sopoćko dowiedział się, że gestapo wspólnie z tajną
policją litewską Sagumą poszukują go na Litwie, a nawet na Białorusi.
Dla bezpieczeństwa postanowił więc zmienić tożsamość. Zapuścił brodę, a
gdy zarost był gęsty, sprowadzono fotografa, który zrobił zbiegowi
zdjęcie legitymacyjne. Dzięki Czesławowi Wojnitrowi z Armii Krajowej,
który po wojnie zostanie karmelitą, ks. Michałowi Sopoćce udało się
wyrobić fałszywy dowód tożsamości z personaliami niejakiego Wacława
Rodziewicza. Z tym dokumentem udał się na posterunek policji i
zameldował się w Czarnym Borze jako krewny właścicielki, który
przyjechał do niej z Podbrodzia.
CZUWAŁA NAD NIM OPATRZNOŚĆ
Ksiądz
Sopoćko pod strzechą "Opatrzności" ukrywał się od 3 marca 1942 do 14
sierpnia 1944 r. Oficjalnie pracował jako drwal w pobliskim lesie.
Zajęcia fizyczne nie były tylko przykrywką - w rzeczywistości wykonywał
prace stolarskie i ciesielskie, sporządzając na zamówienie okolicznej
ludności różne drewniane sprzęty domowe i gospodarcze. Przygotował też
drewniane słupy, dzięki którym można było doprowadzić do domu
elektryczność.
Kapłan
wyszedł z ukrycia dopiero po wycofaniu się Niemców. Nastała jednak nowa
okupacja. Hitlerowców zastąpili Sowieci. W 1947 r. wyjechał z Wilna.
Aż
do swojej śmierci w 1975 r. będzie niestrudzenie dążył do tego, by w
Kościele katolickim ustanowione zostało nowe święto - Bożego
Miłosierdzia. Nie załamywał się spotykającymi go niepowodzeniami, gdyż
miał w pamięci znacznie cięższe doświadczenia, w których czuwała nad nim
Opatrzność. Wiedział, że swoje ocalenie zawdzięcza Bożemu Miłosierdziu.
Grzegorz Górny
Tekst pochodzi z Tygodnika
Tekst pochodzi z Tygodnika
_____________________
echochrystysakrola.info