Strony

sobota, 2 czerwca 2012

To trzeba koniecznie przeczytac! Prof.Binienda

 CI,  KTÓRZY BRONIĄ POLAKÓW PRZED ZDRAJCAMI NARODU.............


Profesor z Ohio......
Profesor z Ohio(foto. Tomasz Hamrat/GP)
 
Nazwisko prof. Wiesława Biniendy większość z nas usłyszała po raz pierwszy w ubiegłym roku, kiedy publicznie zakwestionował podstawy oficjalnych raportów dotyczących tragedii smoleńskiej - MAK-u i Millera. Wykorzystując swoje doświadczenia m.in. z badania katastrofy promu kosmicznego Columbia przeprowadził obliczenia, które wykazały, że osławiona "pancerna brzoza" była o wiele za słaba, by złamać skrzydło Tu-154. Kim jest naukowiec z Uniwersytetu Akron w stanie Ohio, który miał odwagę rzucić wyzwanie potężnym lobby i przełamać propagandowy schemat narzucony przez Moskwę.
Studiował na Politechnice Warszawskiej, gdzie w 1980 r. rozpoczął studia doktoranckie, lecz z powodu działalności w Solidarności został zmuszony do emigracji. W USA początkowo pracował fizycznie, następnie skończył studia na Drexel University, a potem zrobił na tej samej uczelni doktorat w zakresie inżynierii. Od 26 lat pracuje naukowo wspolpracujac z NASA, a od roku 2000 jest profesorem.

Amerykańska kariera
W 2003 r. został dziekanem Wydziału Inżynierii (Department of Civil Engineering) Uniwersytetu Akron. Jest promotorem licznych prac doktorskich i magisterskich, autorem kilku książek i ponad stu artykułów naukowych oraz redaktorem naczelnym kwartalnika naukowego "Journal of Aerospace Engineering". Kieruje też Laboratorium Naukowo-Doświadczalnym Turbin Gazowych w Akron, które prowadzi badania nad silnikami dla lotnictwa wojskowego i pasażerskiego oraz dla NASA. Specjalizuje się w inżynierii materiałowej, metodach obliczeniowych i ich zastosowaniu w lotnictwie i astronautyce, m.in. w mechanice pękania materiałów złożonych i analizie zderzeń.
Już sam przebieg jego kariery w USA i zdobyta pozycja dla każdego, kto zna panujące w tamtejszym świecie akademickim standardy, świadczy o jego niewątpliwych talentach, wiedzy i rzetelności. A potwierdzają to liczne prestiżowe nagrody za osiągnięcia naukowe, m.in. przyznane przez NASA za udział w badaniach dotyczących bezpieczeństwa w konstrukcjach silników odrzutowych i przez Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierów za wybitny wkład w badania związane z astronautyką.

Prof. Binienda współpracuje z NASA, prowadząc badania finansowane przez rzad USA, a jego modele komputerowe zderzeń wysokich prędkości były wykorzystywane podczas badania katastrofy promu Columbia.

W centrum wydarzeń

W 2011 r. ten zatopiony w badaniach naukowych, niezaangażowany politycznie profesor o wyjątkowo spokojnym i łagodnym charakterze, znalazł się nagle w oku cyklonu. Jak sam opowiada, przez rok cierpliwie czekał na wyniki jakichś poważnych, naukowych badań katastrofy smoleńskiej. Niestety, wszystko, co w tym czasie oficjalnie się pojawiło, to dwa raporty oparte na metodologii, którą najcelniej streścił Edmund Klich w słowach "jak walnęło, to się urwało". Po prostu były to propagandowe bryki, napisane pod z góry założoną tezę.

Prof. Binienda uznał, że powinien sam zająć się zbadaniem katastrofy, przynajmniej w zakresie swojej specjalności. A ponieważ najlepiej zna się na analizie mechaniki pękania materiałów, to pomysł, który mu się nasunął, polegał na zbadaniu uderzenia skrzydła Tu-154 o brzozę. Jak wiemy, było to samo jądro smoleńskiej mitologii, stworzonej wielkim nakładem sił i środków przez obie państwowe komisje.

Profesor przeprowadził zatem naukową analizę tego momentu katastrofy, wykonując symulację komputerową uderzenia przy użyciu specjalistycznego, wysoko zaawansowanego oprogramowania. Wynik okazał się jednoznaczny: w razie kolizji drzewo musiałoby zostać przecięte przez skrzydło. Obalało to podstawy wersji MAK i Millera.

Kilka miesięcy później prof. Binienda przedstawił wynik kolejnego badania. Przeanalizował lot fragmentu skrzydła tupolewa, rzekomo urwanego na brzozie i znalezionego 111 metrów dalej. Symulacja komputerowa ponownie potwierdziła, że samolot nie stracił skrzydła przy zderzeniu z drzewem, pokazała bowiem, że fragment skrzydła upadłby najwyżej 12 metrów za nim.

Prof. Binienda zgodził się następnie zostać ekspertem zespołu Antoniego Macierewicza i zaprezentował wyniki swoich badań w Polsce. Spotkał się oczywiście z ostrym atakiem zwolenników rosyjskiej teorii katastrofy, którym łamy udostępniła "Gazeta Wyborcza". Nie potrafili oni obalić wyników jego badań, skupili się więc na atakach personalnych, próbując deprecjonować jego status naukowy, nazywając go np. lekceważąco "inżynierem". Rekordy stronniczości pobiła Monika Olejnik, która niedawno zaryzykowała całkowite ośmieszenie się, próbując za wszelką cenę obalić analizy prof. Biniendy. Przeprowadziła wywiad z kompletnie nieznanym "absolwentem fizyki", który używał argumentów w rodzaju "każdy wieśniak wie, że brzoza jest twarda".

Profesjonalne uznanie

Tymczasem w ubiegłym miesiącu prof. Binienda zaprezentował swoje badania podczas konferencji naukowej "Ziemia i kosmos - inżynieria w środowiskach ekstremalnych" Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów - Oddział Lotniczy i Kosmiczny (ASCE) w Pasadenie w Kalifornii. Jest to jedno z najważniejszych profesjonalnych stowarzyszeń w USA, grupujące 140 tys. członków.
W konferencji wzięło udział ponad 200 naukowców z 12 krajów, z tak prestiżowych uczelni jak Stanford oraz z centrów badawczych NASA czy koncernów jak General Electric. Za swoje badania prof. Binienda otrzymał podczas konferencji nagrodę za innowacyjne zastosowanie narzędzi wysokiej technologii do badania katastrof lotniczych oraz wysoką jakość prezentowanych analiz, a także za wkład w rozwój inżynierii lotniczo-kosmicznej, nauki i technologii oraz konstrukcji pojazdów kosmicznych.

Niestety ani z Polski, ani z Rosji nie wpłynęły żadne zgłoszenia na konferencję w Pasadenie.

W amerykańskich mediach

Dzięki aktywności prof. Biniendy sprawa katastrofy smoleńskiej wróciła do amerykańskich mediów. Jego badania zainteresowały bowiem główny dziennik regionu "The Plain Dealer". Poświęcił on obszerny tekst wynikom analiz prof. Biniendy i narastającym wątpliwościom wokół oficjalnej wersji przebiegu katastrofy. Wysokonakładowa gazeta przedstawia profesora jako "powszechnie szanowanego eksperta".
"Katastrofa z 2010 r., w której zginął polski prezydent, Pierwsza Dama i dziesiątki ważnych postaci w czasie politycznie kontrowersyjnej wizyty w Rosji, nie mogła wydarzyć się w sposób podawany jako wersja oficjalna, Jak dowodzą analizy profesora inżynierii z Uniwersytetu w Akron Wiesława Biniendy, oparte na modelu komputerowym, którego NASA użyła do badania katastrofy wahadłowca Columbia, wywołały poruszenie w jego rodzinnej Polsce, gdzie narasta nieufność wobec oficjalnych ustaleń śledztwa, że katastrofa była wynikiem zwykłego wypadku" - pisze "The Plain Dealer".
W obszernym i fachowym artykule jest również mowa o badaniach dr. Szuladzińskiego i prof. Nowaczyka. "Analizy Biniendy uzupełniają prace dwóch innych naukowców, którzy orzekli, że istnieją dowody na eksplozje na pokładzie tuż przed katastrofą, co wzmacnia hipotezę o bardziej złowrogim jej scenariuszu" - podsumowuje autor tekstu John Mangels, ceniony, wielokrotnie nagradzany dziennikarz.
Artykuł zilustrowano m.in. zdjęciem spalenia kukły Putina podczas demonstracji zorganizowanej przez kluby "Gazety Polskiej" 9 kwietnia przed Ambasadą Rosji w Warszawie.

Artykuł zdobył dużą popularność w internecie. Zamieściło go wiele portali, w tym tak ważne jak Homelandsecuritynewswire.com i Cleveland.com.
Prof. Binienda zdaje sobie sprawę, jak wiele ryzykuje, angażując się w smoleńskie śledztwo. Od kilku miesięcy otrzymuje pogróżki i głuche telefony. Wie również, iż "gdyby udowodniono, że popełniłem oczywisty błąd, byłaby to ogromna plama na mojej opinii". Chciałby jednak, aby inni zaczęli zadawać podobne pytania i szukać na nie odpowiedzi.


_____________________
echochrystysakrola.info