piątek, 5 października 2012

Dekompresja kłamstwa (smoleńskiego)

Poniżej bardzo ciekawy artykuł Andrzeja Gwiazdy opublikowany
w niezależnej.pl

Bardzo ciekawe jest podsumowanie, w którym pan Gwiazda mówi wprost o tym, że Donald Tusk z trybuny sejmowej zagroził polskim parlamentarzystom atakiem z rosyjskiej strony jeżeli nie przyjmiemy raportu MAK.
Zatem zdanie „Albo będziecie mieli prawdę bez wojny, albo wojnę bez prawdy" po logicznym rozszyfrowaniu brzmi: zamachu dokonała Rosja, lecz nie możemy tego ujawnić, bo Rosja nas zaatakuje. Taka logiczna dekompresja kłamstwa jest dla wszystkich oczywista.



źródło: http://niezalezna.pl/33405-dekompresja-klamstwa
Fragment „Pieśni konfederatów barskich" cytowany niżej urasta dziś do rangi proroctwa. Anna Walentynowicz zaufała bez granic Chrystusowi. Całe swoje życie stawała w obronie pokrzywdzonych, pomagała biednym, walczyła o sprawiedliwość i prawdę. Walczyła o Polskę wolną, niepodległą i sprawiedliwą, o Polskę, w której nikt nie będzie zmuszany do kłamstwa i nikt nie będzie bał się powiedzieć prawdy.
Anna Walentynowicz poległa na posterunku, w drodze do Katynia, dokąd leciała, by upomnieć się o prawdę i pamięć o zamordowanych obrońcach naszej niepodległości. By zaprotestować przeciwko kłamstwom rozgłaszanym przez 60 lat, które miały chronić morderców. Razem z Anną poległ prezydent Polski, najwyżsi dowódcy wojskowi, biskupi i wybitni politycy. A kraj zalał potop kłamstw oraz drwin i gróźb kierowany przeciwko tym, którzy w te kłamstwa ośmielili się wątpić.

Możemy sobie wyobrazić, jak cierpiała dusza Anny Walentynowicz, patrząc z góry na te bezeceństwa. Cierpiała i nic nie mogła na to poradzić. Ale czy naprawdę nie mogła?


Niezwykły zbieg okoliczności

Zdarzył się zdumiewający przypadek. W trumnach z ofiarami katastrofy doszło do zamiany dwóch ciał. Jednym z nich były szczątki Anny Walentynowicz. Niezgodności w dokumentacji pozwoliły uzasadnić wniosek o ekshumację. Przeprowadzone badania ze 100-proc. pewnością potwierdziły zamianę ciał. Po raz drugi odbyły się pochówki, które zorganizowano z należnymi honorami. Po dwóch i pół roku doczesne szczątki ofiar spoczęły we właściwych grobach. Pozostaje tylko wyjaśnić, co lub kto zawinił: urzędnicza nieudolność, brak nadzoru czy niekompetencja, bo mam nadzieję, że jednak nie była to celowa złośliwość. Ktoś zajmie się tym dochodzeniem, lecz jego wyniki, jeśli nie dostarczą informacji o przyczynach katastrofy, nie mają istotnego znaczenia wobec procesów, które odkrycie zamiany ciał już uruchomiło.


Okazało się, nie pierwszy raz w naszej najnowszej historii, że znów tylko „oszołomy" miały rację. Karygodny i bolesny szczególnie dla rodzin, ale jednak przypadek sprawił bowiem, że jak domek z kart rozsypał się wielki gmach kłamstwa budowany ws. katastrofy smoleńskiej przez rząd od dwóch i pół roku.


Ten gmach kłamstwa runął, mimo że nie wyszły na jaw żadne nowe dokumenty i nie odkryto nowych dowodów ws. Smoleńska.


Plątanina zaprzeczeń


To sami autorzy kłamstw z 2010 r. zaczęli gwałtownie zaprzeczać swoim dotychczasowym twierdzeniom, słowom własnym i swoich kolegów.


Dowiedzieliśmy się, że twierdzenie minister Ewy Kopacz: „Cały teren katastrofy został przekopany na metr głęboko i przesiany" było kłamstwem, a tę opowieść pani minister wymyśliła, gdyż „ciała dostarczane do kostnicy były pokryte gliną i ziemią". Minister Kopacz zapewniała nas: „Polscy patomorfolodzy włożyli białe kitle i stanęli wspólnie z patologami rosyjskimi do pracy". Dziś okazuje się, że polscy patomorfolodzy, jeśli w ogóle tam byli, nie zostali dopuszczeni do sekcji, lecz jedynie „pomagali przygotować ciała do identyfikacji".


W 2010 r. zapewniano nas o niezwykle harmonijnej współpracy ze stroną rosyjską, o wyjątkowej dokładności, staranności, pietyzmie i drobiazgowym przestrzeganiu zasad i regulaminów. Dzisiaj dowiadujemy się, że podczas prac związanych z katastrofą smoleńską i badaniem jej przyczyn panował nieopisany bałagan, w którym zamiana ciał była nieunikniona. A personel był tak przemęczony, że nie panował nad sytuacją.


Dowiedzieliśmy się też, że za zamianę ciał odpowiadają rosyjscy sanitariusze. W kostnicy sanitariuszami grzecznościowo nazywa się pracowników fizycznych bez specjalnych kwalifikacji. Rosyjscy robotnicy z kostnicy prawdopodobnie nie potrafili czytać łacińskich liter, jeśli więc członkowie polskiego rządu próbują zwalić na nich winę, znaczy to, że Rosjanie pracowali bez kontroli ze strony polskiej. Dlaczego nas okłamywano, zapewniając o nienagannej współpracy i świetnej atmosferze? Czy dlatego, by nas pocieszyć, czy raczej próbowano Polaków uśpić, by nie starali się kontrolować sytuacji?


Strach i sumienie


Należy z uwagą rozważyć wypowiedzi, które z pozoru mają charakter lapsusów, a w rzeczywistości odsłaniają stan rzeczy. Z ust premiera dowiadujemy się, że winę za błędy w dochodzeniu prawdy o katastrofie ponoszą nie ci, którzy wybrali się do Smoleńska, by uczestniczyć w śledztwie, lecz ci, którzy nie pojechali. To ważna wiadomość i wymaga logicznej analizy. Nie jest prawdą, że do śledztwa w Smoleńsku jechał kto chciał, mógł pojechać tylko ktoś, kogo upoważnił do tego polski rząd. Nie proponowano udziału w śledztwie opozycji, gdyż PiS z całą pewnością by nie odmówił. A więc „kto chciał, kto nie chciał" dotyczy tylko sfery rządu PO. W autorytarnie zarządzanej partii, jaką jest Platforma Obywatelska, nie ma takiej swobody, by podwładny mógł bezkarnie odmówić wykonania polecenia. A jednak część dworu Tuska odmówiła. Powód może być jeden: delegowani otrzymywali takie instrukcje, których wykonania odmawiali ze strachu, że się wyda, iż podjęli takie działania, lub dlatego, że na ich wykonanie nie pozwalało im sumienie. Daj Boże, żeby to drugie. Teraz Tusk nie może ich represjonować, bo wyjawią, czego od nich wymagano, ale jednocześnie pozostawienie ich bez przykładnej kary powoduje upadek budowanego na strachu autorytetu szefa rządu. Stąd pewnie przerażenie premiera.


Wojna lub prawda


Należy też wrócić do wydarzeń obecnie niekomentowanych. 10 kwietnia 2010 r. Donald Tusk przez godzinę konferował telefonicznie z Władimirem Putinem. Następnie spotkali się w Smoleńsku i by wykluczyć podsłuch, rozmawiali w specjalnie w tym celu ustawionym namiocie. Do dzisiaj nie znamy treści tych rozmów ani podjętych zobowiązań i decyzji. Premier jest urzędnikiem państwowym, a przepisy wymagają dokumentacji takich spotkań. Pytanie, czy premier dopuścił się zdrady stanu, pozostaje więc otwarte.


Po katastrofie premier w dyskusji sejmowej powiedział: „Albo będziecie mieli prawdę bez wojny, albo wojnę bez prawdy" (prawda to raport MAK-u). Gdybyśmy to my chcieli Rosję zaatakować, straszenie wojną nie miałoby sensu. Dlatego to zdanie należy odczytać: jeżeli zakwestionujecie rosyjską wersję, Rosja zaatakuje nasz kraj. Premier używa tu szantażu, czyli groźby karalnej. Publiczne oskarżenie sąsiedniego kraju o zamiar agresji jest ciężką obrazą.


Prowadźmy dalej logiczną analizę tego zdania. Dlaczego Rosja miałaby nam grozić agresją, gdy będziemy dochodzili prawdy? Jest tylko jedna sensowna odpowiedź – tylko wtedy, gdy to Rosja dokonała zamachu na prezydenta Rzeczypospolitej.


Zatem zdanie „Albo będziecie mieli prawdę bez wojny, albo wojnę bez prawdy" po logicznym rozszyfrowaniu brzmi: zamachu dokonała Rosja, lecz nie możemy tego ujawnić, bo Rosja nas zaatakuje. Taka logiczna dekompresja kłamstwa jest dla wszystkich oczywista.


Nie wiemy w tej sytuacji, jakie korzyści Donald Tusk zaproponował Władimirowi Putinowi, by Rosja zgodziła się być tak publicznie obrażana. Ja wciąż uważam, że to nie Rosja jest jedynym autorem zamachu.

Króluj nam Chryste
Andrzej