wtorek, 12 czerwca 2012

Magia, spirytyzm i zabobon kryją się za zabójstwem zakonnicy z Chiavenny - APELUJE EGZORCYSTA WATYKANU!

Dziewiętnaście pchnięć nożem
 
Nastolatki wciągnęły mniszkę w pułapkę. Z zimną krwią zadały jej kilkanaście pchnięć nożem. Maria Laura Mainetti – zakonnica zamordowana osiem lat temu przez satanistki – jest kandydatką na ołtarze. 
 
Noc z 6 na 7 czerwca 2000 roku. Malutkie włoskie miasteczko Chiavenna w Lombardii przy granicy wło-sko-szwajcarskiej smacznie śpi. Po sennych opustoszałych ulicach przemykają trzy cienie. Nic nie zapo-wiada tragedii.
 
Nocna zasadzka
 
Ciszę klasztornej celi siostry Marii Laury Mainetti ze Zgromadzenia Córek Krzyża rozdziera dzwonek telefonu. – Czy może siostra odwiedzić młodą dziewczynę w ciąży? Bardzo potrzebuje pomocy! – słyszy w słuchawce ponad sześćdziesięcioletnia zakonnica. Nie jest zdziwiona. Często odbiera telefony z prośbą o pomoc. Jest znana w okolicy, bo często odwiedza najuboższych. Takie nocne wyprawy nie są dla niej niespodzianką. Wychodzi z klasztoru. Nie ma pojęcia, że tym razem to fałszywy alarm.
 
Przy mrocznej drodze przykucnęły trzy młodziutkie dziewczyny: Ambra, Veronica i Milena. Dwie mają 17 lat, trzecia jest o rok młodsza. Z dala słyszą kroki. – Idzie! – szepczą. Gdy mniszka zbliża się do nich, dziewczyny wyskakują, uderzają ją mocno w głowę kamieniem i rzucają siostrę na kolana. Zza pleców wyciągają kuchenne noże i zadają nimi dziewiętnaście silnych pchnięć. Mniszka, osuwając się na ziemię, woła: Boże, przebacz im! Dziewczyny nie rozumieją. Dlaczego nie skamle o pomoc? Czemu się za nie modli? Kto ją o to prosił? Udają, że słowa zakonnicy nie robią na nich wrażenia, ale po kilku miesiącach przyznają, że modlitwa zakonnicy wytrąciła je z równowagi. Siostra pada w kałuży krwi. Nastolatki rozchodzą się do domów. Zmywają krew z rąk i… wracają do normalnego życia. Uśmiechają się, przygotowują do egzaminów, wysiadują godzinami na głównym placu miasta, a w weekendy bawią się na dyskotekach. 
 
Nacinam swój młody nadgarstek
O brutalnym morderstwie huczy całe miasteczko, położone u stóp ośnieżonych gór. Ponad 7 tys. miesz-kańców zastanawia się, kto mógł dopuścić się tej zbrodni. I dlaczego wybrał właśnie pogodną s. Laurę, znaną ze swej dobroczynności? Opis morderstwa trafia na pierwsze strony włoskiej prasy. Po 22 dniach do domów trzech nastolatek pukają karabinierzy. Otwierają im zaskoczeni rodzice. Przyszliście po nasze córki? Nonsens! 
 
Dziewczyny przyznają się do winy. Początkowo bąkają coś o tym, że chciały przełamać monotonię życia małego miasteczka, ale po kilku dniach wyznają: mordując zakonnicę, chciały złożyć hołd szatanowi. Policjanci uważnie przeglądają szkolne zeszyty nastolatek. Znajdują w nich sporo rysunków pentagra-mów, trzech szóstek i bluźniercze hasła pod adresem Kościoła. Jest też kilka cytatów piosenek Marilyna Mansona. 
 
Na ławie sądowej dziewczyny zeznają: zbrodnię zaplanowały dużo wcześniej. Nieprzypadkowo wybrały datę 6.06. Kojarzyła się im z trzema szóstkami, liczbą apokaliptycznej Bestii. Zaplanowały zbrodnię z detalami. Przed morderstwem spaliły Biblię skradzioną z pobliskiego kościoła i zawarły pakt krwi. Lekko się okaleczyły i wypiły krew spływającą do szklanki. Włoska prasa kipi od domysłów: gdzie uczennice poznały te makabryczne rytuały? Dziewczyny tłumaczą, że wszystko wymyśliły same. Mó-wią, że tuż przed zbrodnią słuchały piosenek Marilyna Mansona. Może na swych walkmanach słuchały piosenki: „Zatłukę się na śmierć / Co ty siejesz, ja zbiorę / Kaleczę siebie, zobaczysz (…) Miewam małe napady / Nacinam swój młody nadgarstek / Weź pistolet, weź pistolet...”?
 
Czy to przypadek? Rok przed zabójstwem s. Mainetti 20 kwietnia 1999 r. do amerykańskiej uczennicy Cassie Bernall podeszło dwóch ubranych w czarne płaszcze kolegów. – Wierzysz w Boga? – spytali. – Wierzę – odparła. Padł strzał. Dziewczyna osunęła się na ziemię. Tego dnia w szkole średniej w Littleton w stanie Kolorado rozpętało się piekło. Dwaj 18-letni uczniowie Eric Harris i Dylan Klebold wyjęli ka-rabiny i rozpoczęli polowanie. Szukali wzrokiem przedstawicieli mniejszości narodowych i chrześcijan i strzelali do nich jak do kaczek. Po każdym strzale ryczeli z radości. Okazało się, że tuż przed zbrodnią słuchali swej ukochanej muzy: Marilyna Mansona. 
 
Manson? To prywatnie inteligentny, sympatyczny facet – czytam co chwilę w recenzjach jego płyt. Facet jest inteligentny: to widać, słychać i czuć. Na co dzień jest pewnie i sympatyczny – nie pożera żywcem małych wiewiórek napotkanych na spacerze w parku. Ale świadomie wykreował pewien wizerunek, śpiewa o brutalnych morderstwach, cmentarzach, a są przecież tacy, którzy słowa: „Weź pistolet” potrak-tują bardzo dosłownie. Po tragedii zawsze można zwalić winę na ich emocjonalną niedojrzałość i fascynację idolami.
 
Na ołtarze?
 
W czasie procesu nastolatek oskarżyciel publiczny Cristina Rota przez kilkanaście minut udowadniała, że morderstwo było zaplanowanym satanistycznym rytuałem. Podczas pogrzebu wzruszone siostry ze Zgromadzenia Córek Krzyża odczytały prywatne notatki Laury Marii: „Moje życie należy do Ciebie, Jezu”, „Boże, oddaję Ci moją słabość i nędzę, jaką jestem”. 
 
Na nagrobku mniszki wyryto spory napis: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zosta-nie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.
 
Kilkanaście dni temu Watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wyraziła zgodę na otwarcie die-cezjalnego procesu beatyfikacyjnego zamordowanej zakonnicy. Czy dlatego, że zginęła jak męczennica? A może dlatego, że tuż przed śmiercią zdumione nastolatki usłyszały: „Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Krzyk kamienowanego Szczepana. Krzyk Golgoty. To wołanie śni się im po nocach.