nie dopuśćmy do zniszczenia Polski i
wynarodowienia Polaków !!! -prof. Ryszard Terlecki
Miejscem tego zdarzenia jest
wyższa szkoła w średniej wielkości mieście. Zaczyna się wykład dla studentów
pierwszego roku politologii. Tematem jest historia Polski XX wieku, z
niewielkim wprowadzeniem dotyczącym XIX wieku. Wykładowca wspomina o polskich
powstaniach, pyta słuchaczy, czy wiedzą coś na ten temat. Jeden ze studentów -
na sali jest około 40 osób - po chwili wahania rzuca: "Powstanie
Styczniowe". Wykładowca go chwali: świetnie, a może jeszcze data, jakieś
szczegóły? Cisza. Wykładowca zachęca: "Powiedzcie przynajmniej, z kim
walczyli Polacy w Powstaniu Styczniowym". Dłuższa chwila milczenia i z
sali zaczynają padać zgadywane odpowiedzi: "Z Prusakami?", "Z
Niemcami?", "Z Krzyżakami?”.
Przypominam: to
są studenci pierwszego roku, po szkole średniej, po maturze, zdecydowani
studiować politologię, a więc przedmiot, którego podstawą jest najnowsza
historia. Na 40 osób nikt nie potrafi odpowiedzieć na - wydawałoby się - proste
pytanie. To nie jest zasłyszana historia. To ja byłem tym wykładowcą. Anegdoty
o tym, co studenci potrafią wymyślić podczas egzaminu, krążyły od zawsze. Ale
były to przypadki wyjątkowe, świadczące raczej o indywidualnych chwilach
umysłowego zaćmienia niż o ogólnym poziomie przygotowania młodych ludzi. W
ciągu ostatnich lat sytuacja zmieniła się dramatycznie. I nie jest to tylko
problem średnich czy małych miast, ale także największych. A jak mówią koledzy
z innych uczelnianych wydziałów, bynajmniej nie dotyczy on tylko historii.
- Jeżeli student na egzaminie
stwierdza, że Jan Paweł II nazywał się Wyszyński (imienia nie potrafi już
wykrzesać z pamięci),
- jeżeli inny,
usiłując zlokalizować w czasie "Solidarność", mówi z przekonaniem, że
powstała "po wojnie",
- jeżeli
studentka zapewnia mnie, że Armia Krajowa walczyła w I wojnie światowej, to
właściwie chciałoby się wyjść z sali, trzasnąć drzwiami i zająć
jakimś
bardziej pożytecznym zajęciem.
- jeżeli student
nie potrafi wymienić państw, z którymi sąsiaduje Polska,
- jeżeli nie zna
nazwiska obecnego prezydenta albo nie umie wyjaśnić, na czym polega różnica
między rządem a parlamentem, to z bólem trzeba przyznać, że porównując dwa
pokolenia wstecz, jego poziom wykształcenia odpowiada wiedzy ucznia ówczesnej
piątej, no, może szóstej klasy podstawówki. Komuna fałszowała historię,
zakłamywała wiele faktów, ale przynajmniej absolwenci liceum mieli jakieś
pojęcie o tym, skąd wzięła się Polska oraz dlaczego uczą się i myślą po polsku.
Urzędowa głupota
Co się stało w ciągu kilkunastu, a szczególnie ostatnich kilku lat, że większość młodych Polaków przestaje rozumieć związek własnego losu z trwałością własnego państwa i poczuciem wspólnoty własnego Narodu? Jak się to stało, że szarlatanom od propagandowej inżynierii udało się wmówić Polakom, że skoro liczy się tylko przyjemność i względny dostatek, to po co zaśmiecać sobie głowę sprawami trudnymi i skomplikowanymi? W świecie, który ogranicza się do "tu i teraz", można nie tylko odrzucić przeszłość, a wykształcenie sprowadzić do rozumienia prostszych zdań w internetowych encyklopediach. Można także zredukować życie do fizjologicznych czynności, a refleksję nad własną egzystencją ograniczyć do pełnego zdumienia okrzyku "ale jaja”.
Co się stało w ciągu kilkunastu, a szczególnie ostatnich kilku lat, że większość młodych Polaków przestaje rozumieć związek własnego losu z trwałością własnego państwa i poczuciem wspólnoty własnego Narodu? Jak się to stało, że szarlatanom od propagandowej inżynierii udało się wmówić Polakom, że skoro liczy się tylko przyjemność i względny dostatek, to po co zaśmiecać sobie głowę sprawami trudnymi i skomplikowanymi? W świecie, który ogranicza się do "tu i teraz", można nie tylko odrzucić przeszłość, a wykształcenie sprowadzić do rozumienia prostszych zdań w internetowych encyklopediach. Można także zredukować życie do fizjologicznych czynności, a refleksję nad własną egzystencją ograniczyć do pełnego zdumienia okrzyku "ale jaja”.
Przez ostatnie
cztery lata mogliśmy mieć jeszcze nadzieję, że program edukacyjny minister
Hallowej był efektem
ciasnego doktrynerstwa (zniszczyć szkoły publiczne, a z oświaty uczynić
zyskowny "biznes") lub braku elementarnych kompetencji. Zawzięty
upór, aby na złość rodzicom i nauczycielom sześciolatki zapędzić do
nieprzygotowanych szkół; systematyczne obniżanie poziomu wykształcenia młodzieży
przez forsowanie "nauki pod testy", pozbawiające ją zarówno wiedzy,
jak i elementarnych umiejętności; wykoślawianie wychowania poprzez eliminowanie
szkolnej dyscypliny i wmawianie rodzicom, że nie chodzi o to, aby szkoła
czegokolwiek nauczyła, ale była "przyjazna", a dziecko dobrze się w
niej czuło; wreszcie rugowanie nauczania historii, szczególnie najnowszej, a
także literatury polskiej, szczególnie jej kanonu romantycznego i
pozytywistycznego - tym wszystkim, według powszechnej opinii, zajmowała się
pani minister, słusznie uważana za najgorszą polską minister edukacji od
dwudziestu lat.
Jeżeli
do tego dodać chaos rzekomych reform (to samo dotyczy także szkolnictwa
wyższego, ale za to odpowiada już inna pani minister) oraz notoryczny
brak pieniędzy na kształcenie młodzieży (co powinno być jednym z priorytetów
każdej władzy), to dla ratowania polskiej szkoły potrzebna będzie wielka
determinacja przyszłego (bo na pewno nie tego) rządu oraz wola zmian, wyrażona
przez znaczącą większość wyborców. Nad wysiłkami ministerialnych dyletantów
można było załamywać ręce, ostatecznie kilka innych resortów (infrastruktura,
zdrowie, obrona) mogło ścigać się o tytuł największego nieudacznika.
Ostatnio jednak na postać pani minister popatrzeć można w
kontekście wydarzeń, które układają się w logiczną całość. Przecież takie
fakty, jak seria prowokacji wobec Marszu Niepodległości, próba wyrzucenia
polskiego orła z koszulek sportowej reprezentacji, usunięcie państwowego godła
z dyplomów szkół wyższych czy planowanie występu skandalizującej gwiazdy w
rocznicę Powstania Warszawskiego - nie dzieją się przypadkowo. Jeżeli projekt utworzenia
Muzeum Historii Polski ląduje na dnie ministerialnych szuflad (tym razem
ministerstwa kultury), w miastach likwiduje się młodzieżowe domy kultury, a na
jedyny w Polsce chór Polskiego Radia (wykonujący dzieła narodowej spuścizny)
brakuje pieniędzy, podczas gdy wystarcza ich na rozmaite produkcje
pseudoartystycznej szmiry, to można nabrać podejrzeń, że za tym wszystkim kryje
się celowa polityka Tuska i jego putinowskiej partii.
Komu przeszkadza Polska
- Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą wyrzec się swojej polskości - perorował niedawno jeden z politycznych krzykaczy, a przysłuchiwało się temu z aprobatą grono postarzałych działaczy polskiej lewicy. To zdanie, niemal niezauważone przez media, dobrze oddaje program działania politycznego establishmentu, od dwudziestu lat - z niewielkimi przerwami - narzucającego Polakom swoją nietolerancję i sekciarskie uprzedzenia.
- Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą wyrzec się swojej polskości - perorował niedawno jeden z politycznych krzykaczy, a przysłuchiwało się temu z aprobatą grono postarzałych działaczy polskiej lewicy. To zdanie, niemal niezauważone przez media, dobrze oddaje program działania politycznego establishmentu, od dwudziestu lat - z niewielkimi przerwami - narzucającego Polakom swoją nietolerancję i sekciarskie uprzedzenia.
Pomysł, aby Polacy mniej wiedzieli i mniej umieli, a tym
samym nie byli konkurencyjni na europejskim rynku pracy (pomijając tzw. zmywaki
czy stacje benzynowe), nie zrodził się w głowach ćwierćinteligentów z rządzącej
partii. Pomysłu, żeby zamiast inwestować w edukację, zajmować się budową boisk
i stadionów, nie wymyślił dwór Tuska, towarzyszący mu podczas piłkarskich czy
tenisowych rozrywek.
Aby stać się wyborcą
prawicy, trzeba wysiłku umysłowego, który pozwoli odcedzić fałsz lewicowej
propagandy, szerzonej przez większość mediów. Aby zagłosować na Tuska czy
Palikota, wystarczy bezmyślnie sączyć piwko przed telewizorem oferującym
bezwartościową rozrywkę i dziennikarską chałturę.
Dlatego
ogólnokształcące liceum trzeba zastąpić kursami rozwiązywania testów,
do których kluczem jest przekonanie, że nie warto się uczyć, skoro można - po
odpowiednim treningu - odgadnąć wystarczającą pulę zalecanych odpowiedzi. Ale
polityczne ubezwłasnowolnienie młodych Polaków, poprzez pozbawienie ich
poczucia historycznych związków z poprzednimi pokoleniami, to jeszcze za mało
dla komiwojażerów europejskich nowinek. Mniejsze narody mają zniknąć, bo są zawadą
dla wielkich narodów. A które są wielkie? Cztery, trzy, a może okaże się, że
tylko jeden? Polacy
2) mają być głupsi (ci mądrzejsi powinni
wyjechać i szybko się wynarodowić) i ma ich być zdecydowanie mniej (najwyżej
15-20 milionów). Dlatego nie będzie żadnej polityki prorodzinnej i dlatego
należy propagować związki "partnerskie" i tym podobne dziwactwa.
Polacy są potrzebni Europie jako tani pracownicy, w miarę dobrze mówiący po
angielsku lub niemiecku. Ale gdy będzie ich za dużo, to znowu zaczną fantazjować
o niepodległości i patriotyzmie. Na to pozwolić im nie można. Czy tylko w
Europie pojawiają się takie pomysły? A na Wschodzie? A może akurat w tej
sprawie Europie, czyli wielkim Niemcom, będzie łatwo dogadać się z wielką
Rosją? Polskę podzieli się na "regiony" (obok separatyzmu śląskiego
zaraz pojawi się pomorski czy mazurski), a wschodnie województwa, bardziej
oporne wobec "europeizacji", mocniej przywiązane do wiary i głosujące
na prawicę, pozwoli się skolonizować przybyszom ze Wschodu. "Stara" Europa
znów będzie sąsiadować z "Wielką" Rosją…
Strach przed dumną przeszłością
Gdy już wyprzedaliśmy większość narodowego majątku, postawiliśmy w stan likwidacji polską armię, otworzyliśmy granicę z Rosją i zadeklarowaliśmy w Berlinie, że będziemy oddanym kamerdynerem niemieckich interesów w Europie, pozostało jeszcze zabezpieczyć się na przyszłość, aby za kilkanaście lat kolejne pokolenie, zarażone odradzającym się wirusem patriotyzmu, nie rozliczyło politycznych emerytów Platformy, beztrosko konsumujących nagromadzone majątki. Trzeba więc jeszcze wmówić Polakom, że jako głupsi od Niemców, Francuzów czy Duńczyków muszą pogodzić się z rolą pracowitych "tutejszych", dla których jedyną perspektywą społecznego awansu stanie się wtopienie w obcojęzyczną "klasę średnią". Już tak bywało, kiedy w zaborze pruskim czy rosyjskim drogą do kariery i dostatku było wyrzeczenie się związków z przeszłością i kulturą własnego Narodu.
Gdy już wyprzedaliśmy większość narodowego majątku, postawiliśmy w stan likwidacji polską armię, otworzyliśmy granicę z Rosją i zadeklarowaliśmy w Berlinie, że będziemy oddanym kamerdynerem niemieckich interesów w Europie, pozostało jeszcze zabezpieczyć się na przyszłość, aby za kilkanaście lat kolejne pokolenie, zarażone odradzającym się wirusem patriotyzmu, nie rozliczyło politycznych emerytów Platformy, beztrosko konsumujących nagromadzone majątki. Trzeba więc jeszcze wmówić Polakom, że jako głupsi od Niemców, Francuzów czy Duńczyków muszą pogodzić się z rolą pracowitych "tutejszych", dla których jedyną perspektywą społecznego awansu stanie się wtopienie w obcojęzyczną "klasę średnią". Już tak bywało, kiedy w zaborze pruskim czy rosyjskim drogą do kariery i dostatku było wyrzeczenie się związków z przeszłością i kulturą własnego Narodu.
Jak to osiągnąć na początku XXI wieku? Przede
wszystkim trzeba młodym Polakom spłycić i obrzydzić własną historię. Właśnie
wkracza to do liceum, które ogólnokształcące będzie już tylko z nazwy, nowy
program: historia XX wieku w klasie pierwszej oraz infantylne pogadanki w
klasie drugiej i trzeciej (przykładowe tematy tych półrocznych pogadanek, tzw.
modułów: Kobieta i mężczyzna; Pieniądz; Swojskość i obcość; Język, komunikacja,
media). Licealista już po pierwszej klasie będzie musiał wybrać specjalizację,
a jeżeli nie będzie to klasa humanistyczna, jego edukacja historyczna i
obywatelska ograniczy się do przypadkowych i nieuporządkowanych ciekawostek
zależnych od inwencji nauczyciela. Takie lekcje, traktowane jako michałki, będą
okazją do relaksu, ewentualnie odrobienia zadań z przedmiotów objętych
specjalizacją. A co wyniesie młody człowiek z rocznego kursu historii
najnowszej w klasie pierwszej? Widziałem cztery różne podręczniki przewidziane
dla liceów. Trzy czwarte ich objętości zajmują tematy z okresu przed 1945
rokiem, zaledwie jedna trzecia - i to w znacznej części obejmująca historię
Europy i świata - poświęcona jest drugiej połowie XX wieku. A to, co się stało
w Polsce w 1989 roku i później, zostało wstydliwie sprowadzone do dwóch,
najwyżej trzech lekcji. Analiza zawartości tych podręczników to temat na inną
okazję. Ale jedno jest jasne: im wydarzenia bliższe naszych czasów, tym uczeń
mniej będzie o nich wiedział. Najlepiej, żeby nie wiedział nic. A ministerialni
urzędnicy kłamią, że właśnie teraz historia najnowsza została doceniona.
Nieprawda. Kształcimy i będziemy kształcić politycznych analfabetów. Zgodnie z
dewizą tego rządu: lepiej kopać piłkę, niż myśleć.
Nie pozwolimy
Rządząca dziś koalicja zostawi po sobie kulturalną i edukacyjną pustynię. Zamyka szkoły, likwiduje biblioteki i domy kultury, zabiera fundusze muzeom i teatrom. Według niej, uniwersytety to "biznes", który ma przynosić zysk, a nie troszczyć się o wykształcenie absolwentów. Uczeń to "produkt", kultura to "towar", nauka to kiepski interes, no, chyba że jest to nauka "kombinowania".
Rządząca dziś koalicja zostawi po sobie kulturalną i edukacyjną pustynię. Zamyka szkoły, likwiduje biblioteki i domy kultury, zabiera fundusze muzeom i teatrom. Według niej, uniwersytety to "biznes", który ma przynosić zysk, a nie troszczyć się o wykształcenie absolwentów. Uczeń to "produkt", kultura to "towar", nauka to kiepski interes, no, chyba że jest to nauka "kombinowania".
Ambicją tej
władzy jest wyprodukować głupszych od siebie.
Jeżeli zgodzimy się na dalszą degradację polskiej szkoły, na ogłupienie kolejnych roczników młodzieży, na ostateczny upadek autorytetu nauczycieli i wychowawców, na zastąpienie wszelkiej dyskusji tanią rozrywką, a głosów rozsądku telewizyjnym bełkotem, to za kilka, może kilkanaście lat okaże się, że nie jesteśmy już u siebie. Dlatego już dzisiaj każdy z nas musi sobie zadać pytanie: co zrobić, aby na to nie pozwolić.
Jeżeli zgodzimy się na dalszą degradację polskiej szkoły, na ogłupienie kolejnych roczników młodzieży, na ostateczny upadek autorytetu nauczycieli i wychowawców, na zastąpienie wszelkiej dyskusji tanią rozrywką, a głosów rozsądku telewizyjnym bełkotem, to za kilka, może kilkanaście lat okaże się, że nie jesteśmy już u siebie. Dlatego już dzisiaj każdy z nas musi sobie zadać pytanie: co zrobić, aby na to nie pozwolić.
PROF. RYSZARD
TERLECKI Oprac. graficzne tekstu
Jerzy Poleszczuk
TUSK NA POMNIKU…..
Szukał Tusk
w Warszawie miejsca odpowiedniego na pomnik dla siebie. Siadł na cokole
Chopina, ale tam mało ludzi, nikt nie przechodził, nikt nie podziwiał. Poszedł
więc na Nowy Świat, gdzie ruch, mnóstwo ludzi i zaproponował Kopernikowi żeby
ustąpił mu miejsca, ale Kopernik tylko wzruszył ramionami i ani myślał ustąpić
takiej personie. Poszedł więc Tusk dalej, zobaczył króla Zygmunta i dalejże
spychać go z kolumny!...ale Zygmunt tylko się uśmiechnął i mówi, Donaldzie
zobacz jak tu niewygodnie muszę się krzyżem podpierać, co UNIA, PALIKOT, SLD i
PSL powiedzą jak cię z krzyżem zobaczą? A KOMOROWSKI TO NA PEWNO CIEBIE Z TĄD
WYRZUCI. Idź do Mickiewicza, tam ludzi dużo i zawsze świeże kwiaty leżą.
Mickiewicz o dziwo nie protestował tylko z uśmiechem miejsca ustąpił. Siedzi
Tusk na pomniku, czeka... i coraz dziwniej się czuje, bo kto przechodzi to się
śmiechem zanosi i palcem pokazuje. Zły
złazi z pomnika, patrzy a na pomniku napis TWÓRCY DZIADÓW - NARÓD
SŁAWEK