Jan Henryk kard. Newman
Chwała należna Maryi
Wiemy,
bracia, że w świecie naturalnym nic nie jest zbędne, niekompletne czy
samoistne: poszczególne części wiążą się ze sobą, a wszystkie elementy
łączą się w jedną potężną całość. Porządek i harmonia to pierwsze
doskonałości, jakie odkrywamy w widzialnym stworzeniu, a im bardziej je
badamy, tym lepiej widzimy, jak powszechnie i jak bardzo do niego
przynależą. „Wszystko idzie parami – mówi Mędrzec – jedno naprzeciw
drugiego, i nie ma w nich żadnego braku”. Oto definicja „nieba i ziemi”
przeciwstawionych próżni i chaosowi, które je poprzedziły. Wszystko
podlega obecnie ustalonym prawom: każdy ruch, oddziaływanie i skutek
mają swoje wyjaśnienie, a gdyby nasza wiedza była wystarczająca, dałoby
się je również przewidzieć. Nadto jest jasne, że prawda objawia się w
stopniu proporcjonalnym do naszego badania i obserwacji. Chociaż bowiem
nawet na pierwszy rzut oka widać, że w jakimś zbiorze rzeczy panuje
ustalony i piękny porządek, to w innych przypadkach trudno odkryć prawa,
które nimi zawiadują. Słowa takie jak „przypadek”, „ryzyko” i „fortuna”
pojawiły się w użyciu jako wyraz naszej ignorancji. Pomyślcie teraz o
ludziach bezbożnych, wyrokujących bez należytego zastanowienia, którzy
zajęci dzień po dniu interesami tego świata, nagle spoglądają w niebo
lub na ziemię i zaczynają krytykować Wielkiego Architekta, argumentując,
że istnieją stworzenia niebezpieczne lub niedoskonałe, i zadając
pytania, które świadczą jedynie o ich braku naukowego wykształcenia.
Tak
samo mają się rzeczy, gdy idzie o świat nadprzyrodzony. Wielkie prawdy
objawienia są wzajemnie powiązane, tworząc jedną całość. W jakimś
stopniu każdy może to dostrzec od razu, aby jednak w pełni zrozumieć
jedność i harmonię katolickiego nauczania, potrzeba studiów i medytacji.
Dlatego, jak filozofowie tego świata zakopują się w muzeach i
laboratoriach, schodzą do kopalń lub wędrują przez lasy i wybrzeża, tak
też badacz prawd niebieskich rozważa je w celi i oratorium, wylewając
swe serce w modlitwie, zbierając myśli w czasie medytacji, rozmyślając o
Jezusie lub o Maryi, o łasce lub o wieczności, rozważając słowa
świętych, którzy żyli przed nim. Aż w końcu przed jego duchowym wzrokiem
ukaże się będąca udziałem ludzi doskonałych mądrość ukryta, „którą Bóg
przed wiekami przeznaczył dla naszej chwały” i którą „objawia nam przez
swego Ducha”. A jak ignoranci mogą przeczyć pięknu i harmonii
widzialnego stworzenia, tak też ci, którzy przez sześć dni tygodnia
pochłonięci są trudami tego świata, którzy żyją dla bogactwa, sławy,
przyjemności lub wiedzy świeckiej, a rozważaniom religijnym poświęcają
jedynie wolne chwile – nigdy nie wznosząc swych dusz do Boga, nigdy nie
prosząc Go o oświecającą łaskę, nigdy nie umartwiając swych ciał ani
serc, bez stałej kontemplacji prawd wiary, ale za to dogmatycznie i
przedwcześnie wyrokując według własnych poglądów lub nastroju chwili –
tacy ludzie, powtarzam, równie łatwo mogą być lub na pewno będą
zaskoczeni i zgorszeni pewnymi fragmentami prawdy objawionej. Wyda się
im dziwna albo trudna, albo przesadna, albo absurdalna – i odrzucą ją w
całości lub w jakiejś jej części.
Zamierzam
zastosować tę uwagę w rozważaniach na temat przywilejów, które Kościół
przypisuje błogosławionej Matce Boga: dziwne, zdumiewające i trudne będą
dla tych, których wyobraźnia nie jest do nich przyzwyczajona i którzy
nie uczynili ich przedmiotem swojej refleksji. Jednakże im uważniej i
pobożniej rozmyśla się o tych przywilejach, tym, jestem pewien,
jaśniejszym się staje, że stanowią one zasadniczy element wiary
katolickiej i są integralną częścią kultu Chrystusa. I będę kładł nacisk
na ten właśnie punkt – kwestionowany przez ludzi spoza Kościoła, ale
oczywisty dla jego dzieci – że mianowicie przywileje zostały udzielone
Maryi przez wzgląd na Jezusa i że dlatego wychwalamy Ją i błogosławimy
jako pierwszą spośród stworzeń, abyśmy mogli wyznać, że On jest naszym
jedynym Stwórcą.
Kiedy
Odwieczne Słowo postanowiło zstąpić na ziemię, ani Jego postanowienia,
ani ich wykonanie nie miały w sobie nic połowicznego. Przyszedł, aby
stać się człowiekiem takim jak my; aby przyjąć ludzkie ciało i duszę i
uczynić je swoimi. Nie przyszedł w ciele pozornym czy jakiejś
przypadkowej formie – tak jak aniołowie ukazują się ludziom. Ani nie
umieścił jedynie jakiegoś człowieka w swym cieniu (jak to czyni ze swymi
świętymi), aby można go było tylko nazywać Bogiem, lecz „stał się
ciałem”. Przyjął człowieczeństwo i był równie prawdziwie i rzeczywiście
człowiekiem, jak i Bogiem. Od tego momentu zatem był zarówno Bogiem, jak
i człowiekiem lub, innymi słowy, był jedną Osobą w dwóch naturach,
Boskiej i ludzkiej. Tajemnica ta jest tak cudowna, tak trudna, że
jedynie wiarą można prawdziwie ją przyjąć. Człowiek pozostający na
poziomie czysto naturalnym może w tę prawdę uwierzyć tylko na chwilę;
może mu się wydawać, że ją przyjmuje, chociaż nigdy tak naprawdę w nią
nie uwierzył. Kiedy tylko ją wyznał, zaraz zaczyna skrycie buntować się
przeciw niej, omija ją i od niej odchodzi. Działo się tak od samego
początku. Już za życia umiłowanego ucznia Chrystusa powstali tacy,
którzy nauczali, że nasz Pan albo w ogóle nie miał ciała, albo że jego
ciało utworzono w niebie, albo że to nie On cierpiał, lecz ktoś inny w
jego miejsce; że posiadał przez jakiś czas ludzką postać, która się
narodziła i cierpiała – wszedł w nią w momencie chrztu, a opuścił przed
ukrzyżowaniem, lub znowu, że był tylko człowiekiem. Prawda o tym, że „na
początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. A słowo
ciałem się stało i mieszkało między nami” była zbyt trudna dla tych,
którzy nie odrodzili się duchowo.
Rzecz
ma się podobnie i dzisiaj. Zwykli protestanci rzadko tak naprawdę
pojmują naukę o Bogu i człowieku w jednej osobie. O Bóstwie Chrystusa
wypowiadają się w nierzeczywisty i mglisty sposób. A jeżeli przyjrzycie
się dokładnie, jak je faktycznie rozumieją, zobaczycie, że bardzo
niechętnie podpiszą się pod jakąkolwiek formułą, która w pełni
odzwierciedli dogmat katolicki. Natychmiast powiedzą wam, że nie należy
badać tego zagadnienia, gdyż nie sposób go zbadać bez popadania w
techniczne subtelności. Następnie, komentując Ewangelie, nie będą po
prostu i konsekwentnie mówić o Chrystusie jako Bogu, lecz że jak gdyby
składał się z Boga i człowieka; że był trochę jednym, trochę drugim,
albo czymś pomiędzy jednym a drugim, albo człowiekiem, w którym w
szczególny sposób zamieszkała Boskość. Niekiedy posuną się nawet do
tego, że zaprzeczą, iż Chrystus w niebie był Synem Bożym – powiedzą, że
stał się Synem dopiero w momencie poczęcia z Ducha Świętego. I zgorszą
się, i będą uważać owo zgorszenie za objaw pobożności i zdrowego
rozsądku, gdy usłyszą, jak o tym Człowieku mówi się po prostu i jasno,
że jest Bogiem. Nie mogą znieść, gdy mówi się – chyba że ma to być
przenośnia lub tylko pewien sposób wyrażania się – że Bóg miał ludzkie
ciało lub że Bóg znosił cierpienie. Myślą, że „odkupienie” oraz
„uświęcenie w Duchu”, jak to nazywają, stanowi sumę i istotę Ewangelii i
unikają jakichkolwiek wyrażeń dogmatycznych, które wykraczałyby poza
nie. Taki, jak sądzę, jest zwyczajny charakter współczesnych
protestanckich wyobrażeń na temat Bóstwa Chrystusa, zarówno – za
wyjątkiem jakiejś małej grupy – we Wspólnocie Anglikańskiej, jak i wśród
innych wyznań protestanckich.
Gdybyście
chcieli świadczyć przeciwko tym niechrześcijańskim opiniom, gdybyście
chcieli wyłożyć jasno, bezbłędnie i bez uników prostą naukę Kościoła
katolickiego, że Bóg jest człowiekiem, czy moglibyście sformułować ją
lepiej niż posługując się słowami św. Jana: „Bóg stał się człowiekiem”?
Czy moglibyście wyrazić ją dobitniej i jednoznaczniej niż mówiąc, że
urodził się człowiekiem, że miał Matkę? Świat dopuszcza myśl, że Bóg
jest człowiekiem. To ustępstwo niewiele kosztuje, bowiem Bóg jest
wszędzie i (można by powiedzieć) jest wszystkim. Świat jednak wzbrania
się przed wyznaniem, że Bóg jest Synem Maryi. Wzbrania się, gdyż
natychmiast staje wobec faktu, który obala i rozbija jego własne poglądy
na rzeczywistość. Nauka objawiona od razu przyjmuje swoją prawdziwą
postać i nabiera historycznej realności. Wszechmogący Bóg wkracza do
swego własnego świata w konkretnym momencie i w określony sposób.
Rozwiewają się sny i rozpraszają cienie. Boska prawda nie jest już tylko
poezją, pobożną przesadą, mistyczną ekonomią czy mitycznym obrazem.
„Ofiary ani daru”, cieni starego Prawa, „nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś
ciało”, „Co było od początku, cośmy słyszeli o Słowie życia, cośmy
oczyma naszymi widzieli, cośmy oglądali i czego ręce nasze dotykały” i
„co widzieliśmy i słyszeliśmy – to wam obwieszczamy” – oto świadectwo
Apostoła, zadające kłam tym „duchom”, które przeczyły, że Jezus Chrystus
„przyszedł w ciele” i które jak gdyby rozrywały Jego osobę, odrzucając
albo Jego ludzką, albo Boską naturę. Dlatego wyznanie, że Maryja jest Deipara (1,
Matką Bożą, zabezpiecza apostolską doktrynę przed wszelką
wieloznacznością, stanowiąc tym samym test, za pomocą którego wykrywamy
oszustwa przebywających na tym świecie złych duchów Antychrysta. Dogmat
ten uroczyście potwierdza, że Chrystus jest Bogiem, każąc jednocześnie
pamiętać, że jest człowiekiem; dowodzi, że wciąż jest Bogiem, mimo że
stał się człowiekiem, i że jest prawdziwym człowiekiem, mimo że jest
Bogiem. Wydając świadectwo o unii hipostatycznej, nauka ta zabezpiecza
dwa podmioty tegoż zjednoczenia, Bóstwo i człowieczeństwo. Jeżeli Maryja
jest Matką Boga, Chrystus musi być w dosłownym sensie Emmanuelem,
Bogiem z nami. A gdy z upływem czasu złe duchy i fałszywi prorocy stali
się silniejsi i śmielsi, znajdując nawet dojście do katolickiej
wspólnoty wierzących, wówczas Kościół prowadzony przez Boga nie znalazł
skuteczniejszego i pewniejszego sposobu na ich wyrzucenie, niż użycie
przeciw nim tego właśnie słowa: Deipara.
Z drugiej strony, gdy kolejny raz owe złe duchy i fałszywi prorocy
wynurzyli się z królestwa ciemności w XVI w., planując całkowite
zniszczenie wiary chrześcijańskiej, nie potrafili znaleźć pewniejszego
środka dla realizacji swego nienawistnego celu, jak szyderstwa i
bluźnierstwa przeciwko przywilejom Maryi – dobrze wiedzieli, że jeżeli
raz uda im się przekonać świat, aby zlekceważył Matkę, bardzo szybko
pojawi się też brak czci dla Syna. Kościół i Szatan w tym jednym byli
zgodni – że Syn i Matka są zawsze razem. Doświadczenie trzech ostatnich
stuleci potwierdziło ich świadectwo: katolicy, którzy czcili Matkę,
nadal czczą i Syna, podczas gdy protestanci, którzy teraz przestali
oddawać cześć Synowi, zaczęli od szyderstw z Jego Matki.
Ten
szczegół pokazuje wam, bracia, harmonijną jedność objawionej religii i
to, jak poszczególne prawdy wiary warunkują siebie wzajemnie. Maryja
została wyniesiona przez wzgląd na Jezusa. Słuszne było, że Jej, tylko
stworzeniu – choć spośród stworzeń pierwszemu – powierzono misję
posługi. Maryja, podobnie jak inni, przyszła na ten świat, aby wykonać
zadanie. Powierzono Jej misję do spełnienia. Łaska i chwała, które
otrzymała, zostały Jej dane nie dla Niej samej, lecz przez wzgląd na
Stwórcę. Powierzono Jej straż nad wcieleniem – oto jej urząd: „A oto
Dziewica pocznie i porodzi syna, któremu nadadzą imię Emmanuel”. I jak
kiedyś żyła na ziemi i opiekowała się swoim Boskim Dziecięciem, jak
nosiła Je w swoim łonie, tuliła w swoich ramionach i karmiła piersią,
tak teraz i aż do ostatniej godziny Kościoła Jej przywileje i cześć,
którą odbiera, głoszą i definiują prawdziwą wiarę w Niego, Boga i
człowieka. Każdy poświęcony Jej kościół, każdy ołtarz wzniesiony pod Jej
wezwaniem, każdy obraz, który Ją przedstawia, każda litania ku Jej
czci, każde Zdrowaś Maryjo odmówione na Jej pamiątkę – wszystko to
przypomina nam jedynie, że On, chociaż szczęśliwy w wieczności, ze
względu na grzeszników „nie zawahał się wstąpić w łono dziewicy”.
Dlatego Kościół nazywa Ją Turris Davidica,
Wieżą Dawidową: potężną twierdzą króla Izraela. I z tego też powodu
Kościół zwraca się do Niej w antyfonie jako tej, która bdquo;sama
zniszczyła wszystkie herezje w całym świecie”.
I tu otwiera się przed nami nowa myśl, która w naturalny sposób zawiera się w tym, co już powiedzieliśmy. Jeżeli Deipara ma dać świadectwo o Emmanuelu, musi z konieczności być kimś więcej niż tylko Deipara.
Rozważcie: obrona musi być mocna, jeżeli ma być skuteczna. Wieża, jak
Wieża Dawidowa, musi posiadać umocnienia – „tysiąc puklerzy tam wisi, a
wszystko to uzbrojenie walecznych mężów”. Aby dać nam i wyryć w naszych
umysłach prawdę o tym, że Bóg stał się człowiekiem, nie wystarczyło, że
Jego Matka była zwyczajną kobietą. Matka bez specjalnego miejsca w
Kościele, bez godności, bez wyjątkowych darów nie byłaby, gdy idzie o
obronę prawdy o Wcieleniu, w ogóle matką – nie zapisałaby się w ludzkiej
pamięci ani wyobraźni. Jeżeli ma świadczyć i przypominać światu, że Bóg
stał się człowiekiem, musi zająć wysokie i wybitne stanowisko. Została
stworzona tak, aby przykuwając uwagę umysłu, mogła udzielić lekcji.
Kiedy raz już przyciągnie naszą uwagę, wówczas – ale nie wcześniej –
zaczyna głosić Jezusa. „Skąd pochodzą Jej przywileje”, pytamy, „jeśli
nie stąd, że On jest Bogiem?”„Kim On jest z natury, jeżeli Ją łaska
wyniosła tak wysoko?”. Oto dlaczego Maryja posiada jeszcze inne
przywileje, różne od swego macierzyństwa – mianowicie dar osobistej
czystości oraz modlitwy wstawienniczej. Została tak uposażona, aby mogła
dobrze wypełnić swoje zadanie. Została wyniesiona tak wysoko, aby mogła
posługiwać Chrystusowi.
Dlatego
też Maryja została stworzona tak, że większa chwała przynależy Jej
osobie niż stanowisku. Czystość Maryi wyższym jest darem aniżeli Jej
związek z Bogiem. To oznaczała odpowiedź, której Chrystus udzielił
kobiecie z tłumu, kiedy ta wykrzyknęła w czasie Jego nauczania:
„Błogosławione łono, które Cię nosiło, i pierś, którąś ssał”.
Odpowiedział, wskazując swoim uczniom wznioślejszą szczęśliwość:
„Błogosławieni ci, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je”. Wiadomo
wam, moim bracia, że protestanci interpretują te słowa jako
pomniejszające wielkość Najświętszej Panny. W rzeczywistości jednak jest
odwrotnie. Rozważcie: Chrystus ustanawia zasadę, według której większym
błogosławieństwem jest zachowywać Jego przykazania niż być Jego Matką.
Któż jednak, nawet wśród protestantów, powie, że Ona nie zachowywała
Jego przykazań? Zachowywała je bez wątpienia, a nasz Pan mówi jedynie,
że tego rodzaju posłuszeństwo należy do wyższego rodzaju przywilejów niż
bycie Jego Matką. Maryja była bardziej błogosławiona przez swoje
oderwanie od stworzeń, przez swoje oddanie Bogu, przez swoją dziewiczą
czystość i pełnię łaski, aniżeli przez swoje macierzyństwo. Taka jest
też nauka Ojców Kościoła. Święty Augustyn pisze, że „Maryja była
bardziej błogosławiona, gdy przyjęła wiarę w Chrystusa, niż wtedy, gdy
poczęła Go w ciele”. Święty Jan Chryzostom naucza natomiast, że Maryja
nie byłaby błogosławiona, chociaż urodziła Go w ciele, gdyby nie
słuchała i nie zachowywała słowa Bożego. Oczywiście, taka sytuacja nie
mogła się zdarzyć – stworzono Ją świętą, aby mogła być Jego Matką i nie
da się od siebie oddzielić tych dwóch rodzajów błogosławieństwa. Ta,
którą wybrano, aby dała ciało i krew Słowu Odwiecznemu, została najpierw
napełniona łaską w duszy i ciele. Niemniej posiadała podwójne
błogosławieństwo – urzędu oraz kwalifikacji, aby go sprawować: i to
drugie błogosławieństwo jest większe. Z tego też powodu anioł nazywa ją
błogosławioną – „pełną łaski” i „błogosławioną między niewiastami”;
także św. Elżbieta, gdy wykrzykuje: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”.
Co więcej, sama Maryja złożyła podobne świadectwo, kiedy anioł obwieścił
Jej, jak wielka łaska stanie się Jej udziałem. Chociaż każda żydowska
kobieta w każdym stuleciu żywiła nadzieję, że zostanie matką Chrystusa –
dlatego małżeństwo otaczano szacunkiem, a bezdzietność uchodziła za
hańbę – Ona sama wyrzekła się pragnienia i myśli o tak wielkiej
godności. Ta, która miała porodzić Chrystusa, nie przyjęła radośnie
wielkiej nowiny, że właśnie Ona Go urodzi. Dlaczego? – ponieważ jako
pierwsza z rodu niewieściego została natchniona, aby poświęcić swoje
dziewictwo Bogu. Dlatego nie pragnęła przywileju, który, jak się
zdawało, oznaczał odrzucenie Jej ślubu. Jakże się to stanie, zapytała,
skoro mam żyć bez mężczyzny? Dopiero kiedy anioł powiedział Jej, że
poczęcie dokona się w sposób cudowny i z Ducha Świętego, Maryja
uspokoiła się, uznała w nim Bożego posłańca i skłoniła głowę w zdumieniu
i wdzięczności dla Bożego uniżenia się.
Maryja
zatem przez czystość swej duszy i ciała jest przykładem, a zarazem
czymś więcej niż tylko przykładem tego, czym człowiek był przed upadkiem
i czym stałby się, gdyby osiągnął pełną doskonałość. Byłoby ciężko,
byłoby zwycięstwem Szatana, gdyby cały rodzaj ludzki przeminął i nie
pojawił się nikt – ani jeden człowiek – który ukazałby, czym ludzie być
mieli według pierwotnych zamierzeń Stwórcy. Adam, jak wiecie, został
stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Jego słabą i niedoskonałą naturę
z odciśniętą w niej Bożą pieczęcią podtrzymywała i wywyższała
zamieszkująca w niej Boża łaska. Nie było w naturze Adama gwałtownych
namiętności i żądz, a jeżeli już, to jedynie jako coś ukrytego, jako zło
potencjalne. Jego niewiedzę rozpraszało jasne światło Ducha Świętego, a
jego rozum, panujący nad każdym poruszeniem duszy, pozostawał poddany
woli Bożej. Co więcej, nawet jego ciało wolne było od wszelkich
występnych pożądań i uczuć, z obietnicą nieśmiertelności zamiast
zapowiedzi rozkładu. Tak więc Adam znajdował się w stanie łaski
nadprzyrodzonej i gdyby nie zgrzeszył, z każdym rokiem pomnażałyby swoje
zasługi i wzrastał w łasce u Boga, aż przeszedłby z raju do nieba. Ale
Adam upadł, a jego potomkowie urodzili się podobni do niego. Świat
stawał się coraz gorszy, nie lepszy, i na próżno wydawano wyroki
odrzucenia na następujące jedno po drugim pokolenia grzeszników. Nie
było nadziei na poprawę, gdyż „człowiek ciałem był i w swoim sercu
zamierzał tylko zło”.
A
jednak w niebie znaleziono remedium, pojawił się Zbawiciel. Bóg miał
dokonać wielkiego dzieła i zamierzał dokonać go w sposób godny – „gdzie
wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. Królowie
tego świata, gdy rodzą się im synowie, natychmiast rozdają wielkie
bogactwa lub wznoszą jakiś wspaniały pomnik, a dzień, miejsce lub
heroldów tego wielkiego wydarzenia wyróżniają jakimś godnym znakiem
łaski. Przyjście Emmanuela nie wprowadziło żadnej zmiany w te przyjęte
na świecie zwyczaje: był to czas łaski i hojności, które w szczególny
sposób objawiły się w osobie Jego Matki. Oto miał się odwrócić bieg
dziejów, a tradycja zła miała zostać przerwana. Pośród ciemności na
przyjście Sprawiedliwego otwierały się bramy światła – Dziewica poczęła
Go i porodziła. Było rzeczą słuszną, aby dla Jego chwały ta, przez którą
urzeczywistniła się Jego obecność w ciele, sama była najpierw cudem
Jego łaski; aby odniosła zwycięstwo tam, gdzie Ewa zawiodła, miażdżąc
głowę węża czystością swojej świętości. Prawda, przekleństwo nie zostało
cofnięte całkowicie. Maryja przyszła na upadły świat i poddała się jego
prawom. Podobnie jak Syn, którego porodziła, znosiła cierpienia duszy i
ciała i podlegała śmierci. Nie była jednak poddana mocy grzechu. Tak
jak łaska została wlana w Adama od pierwszej chwili jego stworzenia, tak
że nie doświadczył nędzy aż do chwili, gdy popadł w nią przez swój
grzech, tak też łaska została od początku i w jeszcze większej mierze
udzielona Maryi, która nigdy nie uległa Adamowej deprawacji. Ona zaczęła
tam, gdzie inni kończą – zarówno gdy idzie o poznanie jak i miłość. Od
samego początku Maryja, jasna i pełna chwały w oczach Boga, obleczona w
świętość, w której przeznaczono Jej wytrwać, do ostatniego tchnienia
spełniała dobre uczynki i gromadziła zasługi. Kroczyła ścieżką prawych,
która jak światło poranne wschodzi i wzrasta aż do południa. A
bezgrzeszność w myślach i uczynkach, w rzeczach małych tak samo jak w
wielkich, w sprawach powszednich tak samo jak w doniosłych, jest jedynie
naturalną konsekwencją takiego początku. Jeżeli w mocy Adama było nie
popełnić grzechu i wytrwać w pierwotnym stanie, tym bardziej możemy
oczekiwać nieskalanej doskonałości w osobie Maryi.
Oto
przywilej bezgrzesznej doskonałości, który, podobnie jak macierzyństwo,
został Jej udzielony przez wzgląd na Emmanuela. Dlatego, gdy anioł
pozdrowił Ją słowami Gratia plena, Ona odpowiedziała pokornie: „Ecce ancilla Domini
– Oto ja służebnica Pańska”. A podobny temu jest i trzeci przywilej
Maryi, który wynika zarówno z Jej macierzyństwa, jak i czystości, a
który wymieniam przy końcu listy Jej chwalebnych prerogatyw. Mówię o
modlitwie wstawienniczej Maryi. Jeżeli bowiem „Bóg nie wysłuchuje
grzeszników”, a jednocześnie „jeśli człowiek oddaje cześć Bogu i pełni
Jego wolę, takiego Bóg wysłucha”; jeżeli „nieustanna modlitwa
sprawiedliwego wiele może”; jeżeli nakazano wiernemu Abrahamowi modlić
się za Abimeleka, „ponieważ był on prorokiem”; jeżeli cierpliwy Hiob
miał „zanosić modlitwy za swoich przyjaciół”, gdyż „sprawiedliwie mówił
przed Bogiem”; jeżeli łagodny Mojżesz przez podniesienie rąk zapewnił
powodzenie Izraela w bitwie przeciwko Amalekitom – dlaczegóż mielibyśmy
się dziwić, gdy słyszymy, że Maryja, jedyne nieskalane dziecię z
Adamowego rodu, posiada nadprzyrodzony wpływ na Boga udzielającego
łaski? Jeżeli poganie w Jerozolimie szukali Filipa, ponieważ ten był
Apostołem, oni zaś pragnęli spotkać Jezusa, Filip z kolei rozmawiał z
Andrzejem, który cieszył się jeszcze większym zaufaniem Pana, i wtedy
obydwaj przyszli do Niego – czyż może dziwić, że Matka ma wpływ u swego
Syna – różny od tego, jaki może posiadać najczystszy anioł i największy
święty? Jeżeli wierzymy we wcielenie, musimy przyjąć je w całej pełni.
Dlaczego więc mielibyśmy wzbraniać się przed uznaniem łaskawych
rozporządzeń i urządzeń, które z wcielenia wynikają, są dzięki niemu
konieczne lub stanowią jego część? Jeżeli Stwórca przychodzi na ziemię w
postaci sługi, jako stworzenie, dlaczego Jego Matka nie mogłaby zostać
wyniesiona do godności Królowej niebios, obleczonej w Słońce, z
Księżycem pod stopami?
Nie
dowodzę wam tych doktryn, bracia: ich dowód znajduje się w orzeczeniach
Kościoła. Kościół bowiem stanowi wyrocznię prawdy religijnej i w każdym
czasie i na każdym miejscu głosi naukę powierzoną mu przez Apostołów.
Musimy wierzyć słowom Kościoła bez dowodu, ponieważ został nam dany
przez Boga, aby pouczać nas, co winniśmy czynić, aby Mu się podobać.
Nasze postępowanie stanowi sprawdzian, czy rzeczywiście jesteśmy
katolikami, czy też nie. Nie dowodzę więc tego, coście już przyjęli.
Ukazuję wam jedynie piękno oraz harmonię jednej z wielu prawd nauczanych
przez Kościół, które, zgodnie z Bożym zamiarem, czynią tę naukę drogą
dzieciom Kościoła i tak doskonale zachęcają do jej przyjęcia
poszukujących. Jeszcze jedna uwaga i kończę. Wyjaśniłem wam, jak bogate w
znaczenie są w swej istocie prawdy, które Kościół głosi o
Błogosławionej Dziewicy. Teraz rozważcie, jak bogaty w znaczenie jest
sposób, w jaki Kościół prawd tych naucza.
Zauważycie,
że w tym względzie, podobnie jak w nauce o przywilejach Maryi,
zachowane jest to samo odniesienie i wzgląd na chwałę Tego, który ich
Jej udzielił. Wiecie, że gdy Jezus wyszedł, aby nauczać, Ona trzymała
się z dala, nie wtrącała się do tego, co robił. A nawet wtedy, gdy On
wstąpił do nieba, ona, kobieta, nie zaczęła nauczać ani głosić: nie
zasiadła na katedrze apostolskiej, nie miała żadnego udziału w urzędzie
kapłańskim. Pokornie szukała swojego Syna w codziennej Mszy świętej
sprawowanej przez tych, którzy, choć w niebie są Jej sługami, na ziemi, w
Kościele, byli Jej przełożonymi. A kiedy i Ona, i Apostołowie opuścili
tę ziemską scenę, Ona zaś została królową po prawicy swego Syna, nawet
wówczas nie prosiła Go, by rozsławił Jej imię po krańce ziemi; ani o to,
aby świat Ją podziwiał. Czekała do czasu, aż Jej chwała stanie się
konieczna dla Jego chwały. W rzeczy samej, od samego początku Kościół
głosił Chrystusa zasiadającego na tronie w swojej świątyni, ponieważ On
był Bogiem – niemożliwe było, aby żywa Wyrocznia Prawdy ukrywała przed
wiernymi prawdziwy przedmiot ich adoracji. Z Maryją rzecz miała się
inaczej. Wypadało, ażeby Ona, stworzenie, matka i kobieta, stała z boku,
czyniąc przejście dla Stwórcy; ażeby usługiwała swemu Synowi,
przekonując świat, że zasługuje na jego hołd poprzez swoją pełną
słodyczy i wdzięku postawę. Dopiero gdy zaczęto lekceważyć Jego imię,
wtedy Ona przyszła Mu z pomocą. Kiedy odrzucono Emmanuela, wówczas Matka
Boga wysunęła się, niejako, do przodu. Gdy heretycy ogłosili, że Bóg
nie stał się człowiekiem, wówczas nadeszła godzina Jej własnej chwały. A
gdy się to działo, Ona poradziła sobie również z walką, ale walczyła
nie dla siebie. Żadne ostre spory, żadni prześladowani wyznawcy, żadni
herezjarchowie, żadne anatemy nie były konieczne, aby Jej osoba
stopniowo ukazała się w pełni. Jak dzień po dniu w Nazarecie wzrastała w
łasce i zasługach, a świat nic o Niej nie wiedział, tak też w ciszy
została wyniesiona wysoko i zajęła swoje miejsce w Kościele poprzez
łagodne oddziaływanie, naturalną koleją rzeczy. Była niczym piękne
drzewo, wyciągające swoje gałęzie ciężkie od owoców i o wonnych
liściach, ocieniające ziemię świętych. Dlatego też antyfona mówi o niej:
„W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo, i zapuść
korzenie wśród Jego wybranych”. I znowu: „Na Syjonie mocno stanęłam.
Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, w Jeruzalem jest moja
władza. Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie i zatrzymano mnie w
chwalebnej wspólnocie świętych. Wyrosłam jak cedr na Libanie i jak
cyprys na górach Hermonu. Jak terebint gałęzie swe rozłożyłam, a gałęzie
moje – gałęzie chwały i wdzięku”. Tak wyrosła, niezasadzona ludzkimi
rękami, i odniosła swoje skromne zwycięstwo, i wywiera swój łagodny
wpływ, o który nie prosiła. Kiedy pośród Jej dzieci powstała dysputa
dotycząca Jej osoby, Ona ją wyciszyła. Gdy wysuwano pod Jej adresem
zastrzeżenia, Ona zrezygnowała ze swych praw i czekała – aż do teraz. I w
naszych czasach, jeśli taka będzie wola Boga, Maryja otrzyma swą
najjaśniejszą koronę – oto bez głosów sprzeciwu i wśród radości całego
Kościoła będzie sławiona jako niepokalanie poczęta (2.
Taka
jesteś, Matko Przenajświętsza, w nauczaniu i liturgii Kościoła –
obrończyni prawd wielu, dar łaski i uśmiechnięte światło każdego aktu
pobożności. W Tobie, Maryjo, na naszą miarę, ziścił się pierwotny zamiar
Najwyższego. Zamierzył On niegdyś przyjść na świat w swojej
niebiańskiej chwale, lecz my popadliśmy w grzech. On zaś nie mógł
inaczej nas nawiedzić w bezpieczny dla nas sposób, jak tylko
przyciemniając swój blask i ukrywając majestat – był bowiem Bogiem.
Przyszedł więc w słabości – nie w mocy, i posłał w swoje miejsce Ciebie,
stworzenie, którego piękno i wdzięk odpowiadają naszemu stanowi. Sama
Twoja twarz i postać, droga Matko, mówią nam o Przedwiecznym – nie tak
jak ziemskie piękno, na które niebezpiecznie jest spoglądać, lecz jak
gwiazda zaranna – Twój znak, jasny, muzyce podobny, tchnący czystością,
mówiący o niebie, rozlewający pokój. O, Zwiastunko dnia i Nadziejo
pielgrzymujących, prowadź nas, jak nas dotąd prowadziłaś, w mroku nocy
przez ponure pustkowie! Prowadź nas do Pana naszego, Jezusa, prowadź nas
do domu.
Maria, mater gratiæ,
Dulcis parens clementiæ,
Tu nos ab hoste protege
Et mortis hora suscipe.
Maryjo, Matko łaski,
Słodka Rodzicielko łagodności,
Broń nas od wroga,
Wspomóż w godzinę śmierci. Ω
„The
Glories of Mary for the Sake of Her Son”, Discourses Addressed To Mixed
Congregations, Londyn, Nowy Jork, Bombaj, 1906, s. 342–359. Tłumaczył Paweł K. Długosz.
Przypisy:
1. W języku łacińskim Najświętsza Maryja Panna jest określana jako Dei Genetrix (‘Boża Rodzicielka’). Ale i łacina ma dokładne tłumaczenie greckiego Theotokos – Bogarodzica i jest nim właśnie Deipara, od Deus (‘Bóg’) i pario (‘rodzić’).
2. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu N.M.P. ogłoszono w 1854 r., kilka lat po tym, jak kard. Newman wygłosił niniejsze kazanie.