czwartek, 19 kwietnia 2012

WIARA I MODLITWA – O tym Polaku mówi cały świat!


 ( NADESŁAŁ SŁAWEK _ BÓG ZAPŁAĆ SŁAWKU!)

Piotr Kuryło: mój ostatni bieg
 wp.pl | 2012-03-16 13:26:00

Piotr Kuryło - laureat tegorocznego Kolosa za "Wyczyn roku"-  jako pierwszy człowiek obiegł świat dookoła, pokonując w 365 dni ponad 20 tysięcy kilometrów! Samotną podróż odbył w imię pokoju na świecie. Wirtualnej Polsce opowiada z czego czerpał siłę, jak pokonał stado kojotów i trafił do syberyjskiej sauny, a także jaką rolę podczas biegu odgrywała wiara i modlitwa.
Jak zareagowała rodzina, gdy powiedział Pan, że zamierza obiec świat dookoła?
Zawsze żartuję, że rodzina nic nie wiedziała, bo ja tylko wyszedłem wynieść śmieci. Ale mówiąc poważnie - nie ruszyłem od razu wokół Ziemi, biegałem najpierw krótsze dystanse: samotne biegi przez Polskę, później po Europie. Aż w końcu ten ostatni. Wróciłem z treningu i mówię w domu, że już więcej nie biegam. Zobaczyłem na twarzach wielkie zdziwienie, po czym dodałem "jeszcze tylko jeden raz".  I już można było się domyślić, że chodzi o coś dużego. I myślę, że ten bieg - bieg dla pokoju - był odpowiedni na zakończenie – taka "kropka nad i". Po nim już w żadnym innym nie ma sensu brać udziału.
          Jak Pan się spakował? Co było w wózku, z którym pan wyruszył?
Obuwie na zmianę, odzież na deszcz i zimną pogodę, coś do reperowania dętek oraz żywność - zawsze miałem trochę prowiantu zostawionego na czarną godzinę. Bywało, że musiałem z tego korzystać.  Potrzebowałem też dużo wody - nawet w ciągu zimy, gdy jest chłodno. Gdy cały dzień ciężko się pracuje, to wypija się ok. 5 litrów, latem znacznie więcej.
         Ile par butów potrzebował Pan na taką wyprawę?
Mało, ponieważ cały czas je reperowałem - w sumie zużyłem piętnaście par. Przyklejałem kawałki gum przy pomocy kleju błyskawicznego, np. z dętek porzucanych przy drodze.  Do tego 7 wózków - sporo, bo się nie regenerują tak, jak człowiek. Gdy boli kolano w jednej nodze, to wystarczy biec przechylonym na drugą stronę, by je odciążyć. Latem korzystałem z pokrzyw, a zimą śniegu, żeby łagodzić rany.
          Jak wyglądała codzienność podczas biegu? Co Pan jadł, gdzie spał, gdzie chronił się przed burzą?
Spałem zawsze blisko drogi, żeby daleko nie zbaczać z trasy. Często także na drodze, np. w Rosji z obawy przed niedźwiedziami spałem na mostach - tam czułem się bezpiecznie. Zawsze pod nogami miałem jakiś bagaż, żeby były powyżej głowy.  Jeśli chodzi o sen, to spałem jak dziecko - nic mnie nie budziło, nawet przejeżdżająca  obok ciężarówka. Wstawałem bardzo wcześnie rano, biegłem ok. 30 minut i odmawiałem poranną modlitwę.  Później posiłek - zawsze w marszu - nie zatrzymywałem się, bo był to suchy prowiant. W pożywienie i wodę zaopatrywałem się co jakieś 3 dni w sklepach.  Głównie pieczywo i mleko, ewentualnie jakieś produkty kaloryczne, np. pączki.
         A jak radził Pan sobie z samotnością?
Wieczory były przygnębiające, szczególnie gdy zachodziło słońce. Wystartowałem na zachód i ciągle biegłem w tym kierunku. Dlatego zawsze, gdy słońce zachodziło, wiedziałem, że tam na zachodzie jest mój dom, moja rodzina.
         Miał pan kontakt z rodziną? Dzwonił Pan?
Średnio dzwoniłem raz w tygodniu, ale to było takie wzajemne okłamywanie się. Ja mówiłem, że jest dobrze i żona mówiła, że wszystko w porządku. Chociaż było wiadomo, że ani mi, ani im nie było łatwo.
         Spotkało Pana kilka nieprzyjemnych sytuacji, m.in. wypadek na rzece w Portugalii, a jednak Pan się nie poddał.
Wypadek to jedno, wygląd włóczęgi to drugie, bo ludzie jednak oceniają po wyglądzie. Miałem także duży problem językowy. Nie znałem zupełnie angielskiego, a gdy wylądowałem w Stanach Zjednoczonych, sądziłem, że ktoś będzie na mnie czekał.
Konsulat w Nowym Jorku był powiadomiony o moim przyjeździe i ktoś miał mnie odebrać. Na początku błąkałem się po mieście i pierwsze dwie noce spędziłem w Central Parku w zaroślach, a tam w nocy jest niebezpiecznie, jak zresztą w każdym miejskim parku w nocy. Chcę podkreślić, że nawet, gdy sytuacja jest beznadziejna, nie warto rezygnować. Zajęła się mną polonijna organizacja sportowa, ale gdy dowiedzieli się, że na koncie mam tylko 19 dolarów, to zaczęli odradzać dalszą wyprawę i chcieli nawet kupić mi bilet do domu. Kto by z tego nie skorzystał? Ale ja się uparłem - wiedziałem, że udało mi się przetrwać mimo wielu wypadków. Wiedziałem, że nic to teraz nie da, jak skończę wcześniej. Muszę ten bieg ukończyć, by pokazać, że można się poświęcić dla pokoju. Modliłem się wtedy o pokój. Nie o pieniądze, nie o to, co ze mną będzie, bo uważam, że co ma być, to będzie. Postój potrwał ok. 10 dni i poznałem wówczas Polonię, która pomogła zorganizować wózek i ekwipunek. Założono mi konto w amerykańskim banku i dostałem kartę, z której mogłem korzystać podczas biegu. Jeden z Polaków powiedział w mediach, że moja porażka będzie ich porażką, bo ja jestem jeden a ich tak wielu, więc jak mogą mi nie pomóc?
       A jakie były reakcje ludzi spotkanych po drodze? Podobno często byli zaskoczeni, mówili o Panu "jakiś szaleniec,  biegnie dookoła świata".
Przede wszystkim pytali dokąd biegnę, oglądali wózek, który ciągnąłem. Robili zdjęcia na pamiątkę i życzyli powodzenia. Zazwyczaj reakcje były pozytywne, choć zdarzyło się kilka nieprzyjemnych historii. Uważam, że to wynikało z lęku – ja byłem obcy i trudny do zrozumienia. Jednak cały bieg był raczej pozytywnie odbierany, z racji na misję - na to, że biegłem dla pokoju.
        Przebiegł Pan wiele krajów – gdzie ludzie byli najbardziej gościnni?
Zanim trafiłem do Rosji, przebiegłem Europę i Stany Zjednoczone. Ludzie, którzy nawet nie byli w Rosji, ostrzegali mnie: "teraz czeka cię najgorsze – jak nie okradną, to cię zabiją". Okazało się, że to nieprawda. Rosjanie potrafią być bardzo pomocni. Niestety nie ze wszystkich zaproszeń mogłem skorzystać, ponieważ biegłem drogą federalną, która omijała wiele miejscowości i nie mogłem zbaczać z trasy. Poznałem dużo Rosjan, kraj jest otwarty dla turystyki. Polaków lubią – opowiadali mi o polskich filmach, np. "Czterej pancerni i pies".
        
Biegał Pan często w miejscach, w których jest to zakazane, np. na autostradzie. Jak reagowała policja?
To prawda – często drogi dochodziły do autostrady, nie było innej możliwości, głównie w Stanach Zjedonoczonych. I wtedy policjanci interweniowali. Zwykle zdenerwowani, coś na mnie krzyczeli, trzymając dłoń na pistolecie – tak jak w filmach. Kiedy brakowało im tchu, przerywałem, mówiąc „sorry no speak english”, bo ja zupełnie nie znam angielskiego. Zazwyczaj pukali się palcem po głowie i mówili „crazy”, po czym odjeżdżali. Tak to było z policją.
        Co zabawnego przydarzyło się po drodze?
Historia, która się skończyła wesoło, choć na początku wyglądało to zupełnie inaczej, zdarzyła się na Syberii. Muszę dodać, że ze szkoły mało pamiętałem rosyjski  i dopiero na miejscu odświeżyłem sobie wiedzę. Biegłem wtedy przez tajgę, przez takie małe wioseczki. Wyprzedziło mnie auto, z którego wyskoczyły dwie dziewczyny i mówią, żebym wrócił z nimi do wsi, bo tam Jędruszka naszykował jakąś banię. Co za bania - myślę sobie - pewnie jedzenie. A że byłem głodny, to wracam z nimi do wsi. Wieś jakaś taka opustoszała – coś podejrzanie to wszystko wyglądało. Docieram do podwórka, tam stoi szopa, z której wystaje rura, leci dym, a z drzwi para bije. Wtedy zrozumiałem, że zima była ciężka i przerzucili się na ludzi (śmiech). Chciałem uciekać, ale Jędruszka otworzył drzwi i okazało się, że to sauna. Żartuję sobie, że oficjalnie to mogę powiedzieć tylko tyle, że było gorąco. Rosjanie często też proponowali alkohol - to chyba taka tradycja. Raz zdarzyło mi się, że na drodze zatrzymała mnie jakaś rodzina i wręczyła butelkę wódki. Powiedziałem, że nie piję, a oni na to "nic takiego, najwyżej będziesz się smarować, jak coś cię będzie bolało". I tak musiałem wziąć. Zaskoczyła mnie ta ich duża gościnność, szczególnie na Syberii.
Wróćmy do modlitwy - podobno podczas biegu modlił się Pan bardzo dużo. W czym to Panu pomagało?
Modliłem się od samego początku, głównie o pokój. Porównuję walkę o pokój z sytuacją człowieka nieuleczalnie chorego - gdy nie ma już nadziei, pomaga tylko modlitwa. Tak samo w kwestii pokoju - coś zdziałać może tylko modlitwa, ponieważ tylu ludzi próbowało coś zrobić i nic z tego. Przy okazji modlitwa pomagała mi zapomnieć o bólu i kontuzjach. Modliłem się przez cały dzień.
         I udowodnił Pan, że niemożliwe staje się możliwe.
Tak, przede wszystkim zawsze mówię, że nie ma marzeń, które nie mogłyby się spełnić. Trzeba tylko w to uwierzyć i dołożyć do tego ciężką pracę. Dodatkowo mówię, że trzeba też się modlić.
        I stąd Pan tę siłę psychiczną czerpie?
Tak, szczególnie w chwilach załamania czy strachu. Nie chcę robić z siebie bohatera - były chwile, kiedy się bałem, np. w tajdze, o której krąży dużo opowieści o niedźwiedziach.
Wtedy pomagała modlitwa. Jednym słowem taki bieg-pielgrzymka.
         Proszę opowiedzieć, kiedy zdarzały się chwile strachu.
W stanie Arizona biegłem przez park Apaczy. Robił się już wieczór i akurat mijałem wioskę indiańską, więc pomyślałem, że może tam się zatrzymam. Popatrzyłem jednak na ich szałasy, blaszaki i się trochę przestraszyłem. Człowiek się naoglądał tych filmów - jeszcze zaraz oskalpują (śmiech). Biegłem więc dalej i zatrzymałem się przy ogrodzeniu wysoko w górach. Ledwo zdążyłem rozbić namiot, pojawiła się furgonetka pełna Indian. Pomyślałem: no to już teraz na pewno oskalpują (śmiech). Wypuścili do mnie młodego chłopaka  - może 17-latka, który zapytał czy chcę wody. Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło - ostrzegli mnie, żebym nie podchodził do ogrodzenia z końmi. Zapytałem, czy są tu kojoty. Powiedzieli, że "full" i rzeczywiście, gdy spałem otoczyły mój namiot. Obudziły mnie piskiem, którym się między sobą porozumiewały. Widziałem, że jest ich duża zgraja, więc wziąłem kawałek gumy, jakąś gorszą bluzę i rozpaliłem je najpierw w namiocie. Jak się dobrze zajęły, wyrzuciłem je na zewnątrz i wtedy kojoty uciekły.
         A jakie sytuacje były najgorsze – kiedy zdarzały się te chwile załamania?
Załamany byłem wtedy, gdy przez dłuższy czas byłem sam, np. na pustyniach w Arizonie czy południowej Kalifornii. Kilka dni zupełnie nikogo nie widziałem. Ludzie jechali autostradami, omijali drogi, którymi biegłem.. Wtedy zostawała już tylko modlitwa - łączność z Bogiem.
        Wiara czyni cuda…
Trzeba wierzyć, że się uda i się modlić, i starać się być dobrym dla innych. Zdarzało się, że to ja ludziom pomagałem, gdy byli w potrzebie. Gdy wylądowałem w Rosji, to był koniec marca, zanim wyruszyłem to już był kwiecień. Zanosiło się, że zaraz będzie wiosna, więc jak zobaczyłem wielką biedę na wsi, to oddałem buty i kurtkę zimową. A zima później wróciła, śnieg padał jeszcze w maju.
          Zdarzyło mi się też na Syberii, że minąłem człowieka, który już chyba długo wędrował. Zwykle ludzie chodzą tam wzdłuż drogi, gdy szukają pracy, nawet kilka dni. Wyglądał dość niebezpiecznie, więc jak już został za mną spory kawałek drogi, zostawiłem mu na kawałku papieru kawałek chleba i wodę.
          W innym miejscu spotkałem po drodze młodzieńca, który też miał przed sobą kilka dni marszu, bo szukał pracy. Próbował nawet ze mną biec, ale długo nie wytrzymał, w końcu nie był profesjonalnym biegaczem. Kawałek dalej, gdy już zniknął z pola widzenia, podjechał do mnie starszy człowiek i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Odpowiedziałem, że mi niczego nie potrzeba, ale mężczyzna, który maszeruje za mną, ma jeszcze kilka dni drogi przed sobą i nie da rady. Wówczas Rosjanin zawrócił i podwiózł młodzieńca.
       To niesamowite, że nie mając niczego, był Pan w stanie im pomóc.
Nie ten człowiek jest bogatszy, co więcej ma, ale ten co więcej może dać. Zdarzało się, że ci bogaci dawali niedużo, a biedni wszystko, co mieli, żeby tylko mi pomóc. Wierzyli, że mój bieg ma jakiś sens. Rozumieli, że tylko Bóg może coś zmienić.
       Ludzie mówią, że nie mają pieniędzy na podróże. Ile Pan miał przy sobie wyruszając dookoła świata?
Konkretnej kwoty nie pamiętam, ale wystarczająco, by przebiec Europę. Dostałem wcześniej pieniądze na profesjonalne obuwie i odzież. Po wypadku na rzece musiałem jednak ekwipunek odtwarzać, dlatego, jak znalazłem się w USA, miałem bardzo mało pieniędzy - jedynie 19 dolarów.
         
Pochodzi Pan z niewielkiej wioski na Podlasiu. Jak zareagowali ludzie w rodzinnej miejscowości?
Ja jestem skromny człowiek. Nie chcę, żeby ktoś coś o mnie opowiadał. Chcę, żeby ludzie mówili o temacie biegu, żeby zaczęli myśleć o pokoju, a nie o tym kto biegł. Żeby mój wyczyn nie był tylko wyczynem porównywanym do rekordów Guinessa. Nie chcę sławy - wolę żeby zwrócono uwagę na problem pokoju.
       Swoją skromnością chwycił Pan ludzi za serca. Nie chce Pan o sobie mówić, ale na szczęście powstała książka – relacja z wyprawy, szuka Pan obecnie wydawnictwa, które ją wyda. Co jest w niej najważniejsze?
Śmieję się, że ma tę jedną wadę, że jest prawdziwa. Ludzie przyzwyczaili się do takich bajek jak Harry Potter, kiedy będą ją czytać, mogą pomyśleć, że to też wyssane z palca. Mimo wielu nieprawdopodobnych sytuacji, są one jednak całkowicie prawdziwe. Mówię w niej także prawdę na temat zachowań ludzi. Na początku książki nie potępiam, ale oceniam księdza z pewnej parafii, który odmówił mi 2 metrów ziemi pod plebanią. Myślę, że po prostu się bał. Później opisuję księży, którzy zachowywali się zupełnie inaczej, wręcz wzorcowo, zapraszali na kolacje – np. księża z polskich parafii w Stanach Zjednoczonych. Jeden z nich oddał mi 4 tace na to, bym mógł biec dalej.
            
Ma Pan dwie córki. Czy poszły w ślady taty i też biegają?
Moje córki są w wieku 15-16 lat i trochę biegały, ale ja ich do tego nie zmuszam. Może kiedyś zechcą biegać systematycznie, ale uważam, że to, że rodzic jest w czymś dobry, nie znaczy, że dziecko musi to robić. Poza tym nie zawsze ma taki talent jak rodzic. Zresztą byłyby w moim cieniu do moment, gdy by mnie pokonały i to byłoby dla nich ciężkie. Dlatego cieszę się, że się uczą i są dobre w szkole. Ten bieg, mimo, że długi i ciężki, jest niczym w porównaniu do wychowania dzieci - teraz przede mną jeszcze większe zadanie.
         Ale czy Pan samego siebie nie krzywdzi? Jeśli nogi chcą biegać, głowa chce biegać, to będzie pan na siłę siedzieć?
To muszę zdradzić jedną rzecz. Ja mówiłem, że przestaję biegać, ale… już zacząłem jeździć na rowerze.  Boję się jednak za dużo jeździć, żeby mnie to nie wciągnęło tak, jak to bieganie. Nie chciałbym jeździć na zawody czy rywalizować. Raczej z rodziną, pod kątem turystyki.
         Czyli to naprawdę koniec z bieganiem?
Tak, powiedziałem, że już koniec z maratonami. Uważam, że człowiek jest wart tyle, co jego słowo. Jeśli dało się słowo, że tak będzie, to trzeba tego dotrzymać.   DZIĘKUJĘ
                                                                                                                                                         
KTO NIE MA WIARY, ULEGA ZABOBONOM
Z ks. Gabrielem Amorthem, rzymskim egzorcystą, rozmawiają o. Piotr Kwiatek OFM Cap i dr Anna Pecoraro
 A.P.: Czy zgadza się Ksiądz ze stwierdzeniem, że obecnie mamy do czynienia ze szczególnie nasilonym działaniem złego ducha?

- Tak, oczywiście, że zgadzam się z tą opinią. Można śmiało powiedzieć, że czasy współczesne są nabrzmiałe obecnością złego ducha. Jesteśmy świadkami powstawania i działania licznych sekt satanistycznych, stają się modne seanse spirytystyczne, jest bardzo wielu ludzi zajmujących się wróżbiarstwem czy wprost okultyzmem. A z drugiej strony należy wiedzieć, że w diecezjach wciąż brakuje lub w ogóle nie ma księży egzorcystów.
             o. P.K.: W Piśmie Świętym diabeł jest definiowany jako "ojciec kłamstwa" (J 8, 44). Jedno z jego wielkich dzieł to przekonanie człowieka, że tak naprawdę to on nie istnieje, że jest tylko wytworem ludzkiej fantazji itd. Jakimi innymi metodami demon lubi się posługiwać w celu niszczenia człowieka?
- Rzeczywiście, diabeł to "wyjątkowy manipulator". Jego sposób działania polega na podsycaniu wątpliwości, które - gdy nie zostaną uczciwie zauważone i rozważone - prowadzą do kryzysu wiary.
Popatrzmy na kraje o długiej tradycji katolickiej, takie jak: Włochy, Francja czy Hiszpania. Wiara została tam zdefiniowana jako "prywatna sprawa". Podobnie w Polsce (ksiądz zna te sytuacje znacznie lepiej niż ja) po upadku komunizmu moralność wcale nie wzrosła, a wręcz przeciwnie - osłabła. Spójrzmy na procenty dokonywanych aborcji w krajach "katolickich", ilość osób uzależnionych od narkotyków, alkoholu czy seksu. Są to sfery naszego życia, w które wchodzi demon. I możemy widzieć skutki tej obecności: hołdowanie przyjemności, uzależnienia, relatywizm... Kto nie ma wiary, często ulega przesądom, zabobonom, ufa wróżbom. Kto nie ma wiary, nie wierzy w życie wieczne i sprawy duchowe. Tutaj, we Włoszech, ale sądzę, że w Polsce również, często można usłyszeć: "jestem chrześcijaninem, ale niepraktykującym", co właściwie należałoby rozumieć: "jestem chrześcijaninem, ale żyję jak poganin".
               A.P.: Czy zauważa Ksiądz jeszcze inne przestrzenie i strategie działania zła we współczesnym świecie?
- O tak, na przykład spójrzmy na życie polityczne. Znajdujemy się w bardzo poważnej i niebezpiecznej sytuacji. Dziś broń atomowa jest w posiadaniu wielu ludzi, podczas gdy świat i organizacje międzynarodowe nie mają nad tym żadnej kontroli. Tak więc owe kraje są w stanie zniszczyć ludzkość. Po zamachu z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku wszyscy zrozumieliśmy, że także grupy terrorystyczne są wyposażone w tego rodzaju broń. Dziś znajdujemy się w sytuacji bardzo ekstremalnej, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Może właśnie dlatego Matka Boża kontynuuje swoje objawienia na całym świecie, aby przypomnieć o prawdziwym bezpiecznym domu, który na nas czeka.
            o. P.K.: Bywa, że osoby pukające do drzwi Księdza, prosząc o kontakt z egzorcystą, mają zwyczajne problemy psychiczne (natręctwa myślowe, zaburzenia lękowe...). Bywa również odwrotnie, że osoba z symptomami działania złego ducha szuka pomocy wyłącznie na drodze medycznej, więc idzie do psychiatry. Jak rozróżnić, co komu jest potrzebne?
- W człowieku istnieją dwa wymiary: duchowy i psychiczny, są to dwie różne sfery. To, czym zajmują się egzorcyści, to: opętania, dręczenia i napady, czyli to, co jest wynikiem bezpośredniego działania złego ducha. Czymś innym zajmuje się psychiatra. Owszem, bywają sytuacje, kiedy potrzebna jest współpraca między egzorcystą i lekarzem. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy ktoś ma problemy zdrowotne (psychiczne) wymagające leczenia medycznego oraz jest pod wpływem działania złego ducha. Warto jednak nadmienić, że egzorcysta pozostaje na swoim terenie, czyli nie diagnozuje osoby chorej psychicznie, mówiąc jej na przykład, że ma schizofrenię. Tak sformułowana opinia jest diagnozą medyczną i tylko lekarz może ją postawić. Podobnie psychiatra nie może powiedzieć swojemu pacjentowi, że jest opętany przez demona, ponieważ przestrzeń duchowa nie jest jego terenem diagnostycznym. On jako lekarz może jedynie wykluczyć zaburzenia typu psychicznego. Tak więc ważne jest, aby egzorcysta i psychiatra, każdy z nich pozostawał na swoim terenie kompetencji i uznawał limity własnych możliwości diagnostycznych.
          A.P.: Na czym powinna polegać współpraca między psychiatrami, psychologami a egzorcystami?
- Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że osoby, które są opętane czy mają problemy z działaniem demona, nie widzą żadnej potrzeby, by udać się do lekarza. W takich sytuacjach pracuje tylko egzorcysta. Kiedy spostrzeże, że podczas egzorcyzmów lub modlitwy o uwolnienie nie występują żadne znaki opętania, są to problemy psychiczne i tu powinno rozpocząć się leczenie psychiatryczne. Trzeba podkreślić, iż symptomy opętania są różne od symptomów, które charakteryzują zaburzenia psychiczne. Dlatego egzorcysta może bardzo szybko rozpoznać, czy ten typ zaburzeń pochodzi od złego ducha, czy też ma inne źródła. Również lekarze powinni pamiętać, że są zaburzenia, które nie mają charakteru naturalnego (czego często nie rozumieją). Ponieważ wielu lekarzy (psychiatrów) nie wierzy w istnienie złego ducha, nie wierzą w opętania, i kiedy mają do czynienia z osobami opętanymi, diagnozują takie przypadki w sposób medyczny. Dla nich problem jest rozwiązany również wtedy, kiedy niestety niczego w praktyce nie rozwiązują. W wielu szpitalach psychiatrycznych pacjentami są osoby nie chore, ale dotknięte działaniem złego ducha, natomiast przez lekarzy zakwalifikowane jako chore.
o. P.K.: Dziękuję Księdzu za czas, który zechciał nam ofiarować. Prawdziwie doceniam wieloletnie i niestrudzone wysiłki Księdza, zmaganie się z mocami zła. W tym trudzie dostrzegam wielką wiarę i zaufanie Bogu. Dziękuję za to czytelne świadectwo
Ks. Gabriele Amorth urodził się w Modenie (Włochy) w 1925 roku. Jest doktorem prawa, kapłanem Towarzystwa Świętego Pawła, autorem licznych artykułów z dziedziny mariologii. Od wielu lat pracuje jako egzorcysta w diecezji rzymskiej.                                                                                                                                                                                                                                           
 więcej na stronie: www.naszdziennik.pl

                                                                                                                                                        Oprac. Jerzy Poleszczuk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz