POLITYKA, KTÓRĄ TRZEBA TEŻ ZNAĆ, BO TO O OJCZYZNĘ CHODZI.......
Poniżej kolejny przykład kolesiostwa i korupcji na najwyższych szczeblach władzy sądowniczej w Polsce.
Przez prawie cztery lata
Centralne Biuro Antykorupcyjne gromadziło dowody ws. korupcji w świecie
palestry i sądownictwa. Pod koniec września prokuratura umorzyła jednak
śledztwo. Dotarliśmy do szczegółów tej sprawy, która w normalnym,
demokratycznym państwie z pewnością zakończyłaby się aktem oskarżenia.
Kluczowymi postaciami afery są adwokaci i sędziowie, a jedną
z najważniejszych ról odegrał radca prawny, pełnomocnik Andrzeja Leppera
Ryszard Kuciński, który zmarł w maju 2011 r.
Wydarzenia, które stały się
przyczyną przeprowadzenia przez Centralne Biuro Antykorupcyjne operacji
o kryptonimie „Alfa”, rozegrały się pod koniec 2008 r. Media mylnie
nazywają ją operacją „Yeti” – prowadzona przez CBA sprawa o tej nazwie
dotyczyła wrocławskich nieruchomości.
Główną rolę w ujawnieniu korupcji sięgającej najwyższych szczebli polskiego sądownictwa, w tym Sądu Najwyższego, odegrał Józef Matkowski – biznesmen, milioner z podwójnym obywatelstwem, polskim i niemieckim. Matkowski jest przyrodnim bratem Ryszarda Sobiesiaka, znanego z afery hazardowej – w tej CBA prowadziło sprawę o kryptonimie „Black Jack”.
Główną rolę w ujawnieniu korupcji sięgającej najwyższych szczebli polskiego sądownictwa, w tym Sądu Najwyższego, odegrał Józef Matkowski – biznesmen, milioner z podwójnym obywatelstwem, polskim i niemieckim. Matkowski jest przyrodnim bratem Ryszarda Sobiesiaka, znanego z afery hazardowej – w tej CBA prowadziło sprawę o kryptonimie „Black Jack”.
Przez wiele lat Matkowski i Sobiesiak razem prowadzili interesy.
W 2005 r. doszło między braćmi do
potężnego sporu o zyski ze sprzedaży gruntów na Bielanach Wrocławskich,
gdzie jak grzyby po deszczu w tym czasie powstawały luksusowe wille
i osiedla. W spółce, która sprzedała grunty, zasiadali Matkowski,
Sobiesiak oraz były piłkarz Józef Kwiatkowski. Jak wynika z materiałów
prokuratury, podłożem sporu o finanse był fakt, że to Józef Matkowski
przed laty miał dać pieniądze na kupno gruntów, które później zostały
sprzedane z ogromnym zyskiem – suma transakcji wyniosła 20 mln zł. Po
sprzedaży Sobiesiak i Kwiatkowski domagali się udziału w zysku. Ponieważ
Matkowski nie chciał się na to zgodzić, sprawa trafiła do sądu – jedną
stroną był Józef Matkowski, drugą – Ryszard Sobiesiak i Józef
Kwiatkowski.
W październiku 2008 r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu nakazał Józefowi Matkowskiemu zapłacić kwotę ponad 17 mln zł Józefowi Kwiatkowskiemu. Od tego wyroku Matkowski złożył apelację, jednak w grudniu 2008 r. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał wyrok. W ciągu kilkunastu dni został wystawiony nakaz zapłaty, co wzbudziło podejrzenia Józefa Matkowskiego. Po ogłoszeniu niekorzystnego dla Matkowskiego orzeczenia na scenę wkroczył adwokat B. – mecenas reprezentujący i Sobisiaka, i Kwiatkowskiego.
W październiku 2008 r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu nakazał Józefowi Matkowskiemu zapłacić kwotę ponad 17 mln zł Józefowi Kwiatkowskiemu. Od tego wyroku Matkowski złożył apelację, jednak w grudniu 2008 r. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał wyrok. W ciągu kilkunastu dni został wystawiony nakaz zapłaty, co wzbudziło podejrzenia Józefa Matkowskiego. Po ogłoszeniu niekorzystnego dla Matkowskiego orzeczenia na scenę wkroczył adwokat B. – mecenas reprezentujący i Sobisiaka, i Kwiatkowskiego.
Mecenas B. zaproponował Matkowskiemu
złożenie skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego, obiecując jednocześnie
jej pozytywne rozpatrzenie. Korzystny werdykt miał zostać uzyskany
dzięki wpływom przyjaciela mecenasa B. – Ryszarda Kucińskiego,
warszawskiego radcy prawnego, który zdaniem mecenasa B. posiadał świetne
kontakty z sędziami Sądu Najwyższego. O propozycji mecenasa B. Józef
Matkowski poinformował CBA – biznesmen zdał sobie sprawę, że może dojść
do korupcji. Wtedy to właśnie rozpoczęła się operacja Centralnego
Biura Antykorupcyjnego o kryptonimie „Alfa”. Matkowski opowiedział
funkcjonariuszom m.in. także
o roli Mirosława Markowskiego, wrocławskiego prawnika, który powoływał
się na wpływy we wrocławskim wymiarze sprawiedliwości i miał załatwić
pozytywne rozstrzygnięcia dla Matkowskiego przed wrocławskimi sądami. Co
ciekawe, przez cały okres prowadzenia sprawy „Alfa” funkcjonariusze CBA
oraz prokuratorzy do końca byli przekonani, że Markowski ma takie
kontakty, o jakich mówił – dopiero kilka miesięcy temu okazało się, że
jego możliwości są znacznie mniejsze w porównaniu z deklaracjami, jakie
składał.
więcej szczegółów, w tym nazwiska, daty, miejsca w: http://niezalezna.pl/33733- ujawniamy-szczegoly-sledztwa- ws-korupcji-w-sn
Ciekawie wygląda reakcja organów
państwa na publikację w Gazecie Polskiej Codziennej - prokuratura w
Krakowie chce ścigać dziennikarzy GPC, a prezes Sądu Najwyższego razem z
innymi sędziami wydał oświadczenie, w którym „wyraża oburzenie” po
publikacjach „Codziennej”.
Prokuratura w Krakowie chce
ścigania dziennikarzy „Gazety Polskiej Codziennie” za ujawnienie kulisów
afery korupcyjnej w wymiarze sprawiedliwości sięgającej aż Sądu
Najwyższego. Z kolei prezes SN razem z innymi sędziami wydał
oświadczenie, w którym „wyraża oburzenie” po publikacjach „Codziennej”.
Ale nie ujawnionymi faktami, a tym że zostały one opisane przez
dziennikarzy!!!
„Gazeta Polska Codziennie” od wczoraj pisze o operacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego o kryptonimie „Alfa”. Chodziło o korupcję m.in. sięgającą sędziów Sądu Najwyższego. Dzisiaj I prezes Sądu Najwyższego Stanisław Dąbrowski oraz szef Izby Cywilnej Tadeusz Ereciński i sędziowie Izby wydali oświadczenia, które opublikowała Polska Agencja Prasowa. Wyrazili "oburzenie oraz zdecydowany protest przeciwko bezpodstawnemu pomawianiu niektórych sędziów Izby o działania korupcyjne i zachowania niezgodne z etyką sędziowską".
"Zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Powoływanie się na niesprawdzone, pochodzące z niewiadomego źródła informacje narusza standardy obowiązujące w państwie prawa, nie służy umacnianiu instytucji Państwa, godzi nie tylko w autorytet sędziów Sądu Najwyższego, ale również w autorytet Państwa" – napisali w oświadczeniu.
Zabrakło jednak konkretów. „Codzienna” podała nazwiska, daty, fakty. Do tego sędziowie Sądu Najwyższego się nie odnieśli. Poza ogólnikowym stwierdzeniami w oświadczeniu brak konkretów. Najzabawniejsze jest, że prezes Dąbrowski zapewnia, iż nie było zdarzeń opisanych przez dziennikarzy „GPC”, a równocześnie oświadcza, że zwrócił się do prokuratury o informacje na temat tajnego śledztwa. Czyli jeszcze nie wie co wydarzyło, ale już temu zaprzecza… Tak na wszelki wypadek? Z tej samej depeszy PAP wynika jakoby prezes Dąbrowski podkreślił, że nie ma żadnych informacji "pozwalających rzucać cień podejrzenia na nieskazitelność charakteru któregokolwiek z sędziów SN". Skąd to wie, skoro nie zna akt sprawy? Kto jak kto, ale sędzia – i to Sądu Najwyższego – powinien najpierw poznać materiał dowodowy, a dopiero później wygłaszać oświadczenia. Gdy jest na odwrót to trudno o "zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce".
Publikacje „GPC” wywołały ogromne poruszenie. I nie wszystkim to najwyraźniej się podoba. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie już ogłosiła, że chce zbadać, jak doszło do przecieku informacji z jej śledztwa do "Gazety Polskiej Codziennie".
Dziennikarze "Codziennej", którzy zajmują się sprawą, podkreślają, że wszystkie opisane przez nich zdarzenia miały miejsce i znajdują odzwierciedlenie w materiałach sprawy.
„Gazeta Polska Codziennie” od wczoraj pisze o operacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego o kryptonimie „Alfa”. Chodziło o korupcję m.in. sięgającą sędziów Sądu Najwyższego. Dzisiaj I prezes Sądu Najwyższego Stanisław Dąbrowski oraz szef Izby Cywilnej Tadeusz Ereciński i sędziowie Izby wydali oświadczenia, które opublikowała Polska Agencja Prasowa. Wyrazili "oburzenie oraz zdecydowany protest przeciwko bezpodstawnemu pomawianiu niektórych sędziów Izby o działania korupcyjne i zachowania niezgodne z etyką sędziowską".
"Zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Powoływanie się na niesprawdzone, pochodzące z niewiadomego źródła informacje narusza standardy obowiązujące w państwie prawa, nie służy umacnianiu instytucji Państwa, godzi nie tylko w autorytet sędziów Sądu Najwyższego, ale również w autorytet Państwa" – napisali w oświadczeniu.
Zabrakło jednak konkretów. „Codzienna” podała nazwiska, daty, fakty. Do tego sędziowie Sądu Najwyższego się nie odnieśli. Poza ogólnikowym stwierdzeniami w oświadczeniu brak konkretów. Najzabawniejsze jest, że prezes Dąbrowski zapewnia, iż nie było zdarzeń opisanych przez dziennikarzy „GPC”, a równocześnie oświadcza, że zwrócił się do prokuratury o informacje na temat tajnego śledztwa. Czyli jeszcze nie wie co wydarzyło, ale już temu zaprzecza… Tak na wszelki wypadek? Z tej samej depeszy PAP wynika jakoby prezes Dąbrowski podkreślił, że nie ma żadnych informacji "pozwalających rzucać cień podejrzenia na nieskazitelność charakteru któregokolwiek z sędziów SN". Skąd to wie, skoro nie zna akt sprawy? Kto jak kto, ale sędzia – i to Sądu Najwyższego – powinien najpierw poznać materiał dowodowy, a dopiero później wygłaszać oświadczenia. Gdy jest na odwrót to trudno o "zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce".
Publikacje „GPC” wywołały ogromne poruszenie. I nie wszystkim to najwyraźniej się podoba. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie już ogłosiła, że chce zbadać, jak doszło do przecieku informacji z jej śledztwa do "Gazety Polskiej Codziennie".
Dziennikarze "Codziennej", którzy zajmują się sprawą, podkreślają, że wszystkie opisane przez nich zdarzenia miały miejsce i znajdują odzwierciedlenie w materiałach sprawy.
Króluj nam Chryste
Andrzej