środa, 21 listopada 2012

STAN PAŃSTWA pod rządami PO-tuska i Rostowskiego na rok 2012: cyt. za niezależna.pl.:



- 470 zł realna średnia renta netto.
- 880 zł realna średnia emerytura netto.
- 1.420 - zł - realna średnia płaca netto.
- 1 700 000 - osób - nie objętych ubezpieczeniem medycznym.
- 5 000 000 - bezrobotnych bez prawa do zasiłku – poza rejestrem.
- 1 900 000 - bezrobotnych pobierających średni zasiłek 534 zł netto
- 320 000 - bezdomnych.
- 2 000 000 - emigrantów wyjazdy w latach – 2007 – 2012.
- 370 000 - dzieci niedożywionych.
-13 500 000 - osób żyjących poniżej min. biologicznego–przyjęto kryteriaONZ–dzienny wydatek na utrzymanie 1 osoby nie przekracza 2,5 $
- 93% - przedsiębiorstw państwowych „sprywatyzowanych” – zlikwidowanych.
- 98% - sektora bankowego w obcych rekach.
- 4 600 - zlikwidowanych placówek oświatowych szkoły,przedszkola,żłobki
- 100.000 nowych urzędników w latach 2007-2012r
- 56 000 - samochodów służbowych -dla naczelników, dyrektorów , krawaci
arzy itp.
- 4–5 - m-cy średni czas oczekiwania na wizytę u lekarza spec.!!!
- 67 lat - wiek emerytalny! Kto dożyje?!

- 2.000.000.000 zł – koszt wybudowania w Warszawie najdroższego w Europie stadionu, który nie będzie w stanie po euro2012 zarobić na siebie   - - najdroższe w Europie autostrady i najdroższe opłaty za przejazd nimi.
-
- najdroższa energia elektryczna w Europie
- - najdroższe ceny za gaz w Unii Europejskiej
- - najdroższe prowizje bankowe i najwyższy w UE % na pożyczki.
- - najdroższe w Europie opłaty za internet i połączenia telefoniczne
- - najdroższe leki w Unii Europejskiej.
- - najdroższe opłaty za naukę i przedszkola.

Euro2012: Nie dwa miliony zagranicznych kibiców, tylko nieco ponad 400 tysięcy. Nie 900 milionów zł zysku z ich obecności, tylko 450 milionów. Nie długofalowe zyski liczone w miliardy, tylko owszem, liczone w miliardach, ale odsetki od kredytów. Jeśli do tego dodać rozczarowanych restauratorów, zadłużenie miast-gospodarzy na gwałt podnoszących podatki i opustoszałe stadiony, na których nic się nie będzie działo z uwagi na koszty, to trzeba dojść do wniosku, że Euro 2012 było gorszym kataklizmem niż słynna powódź tysiąclecia z 1997 roku. W końcu kosztowała ona jedyne 4,5 miliarda tyle co nasze puste stadiony.

Rok 2013: Większa akcyza zgodnie z dyrektywą (sic!) UE na olej napędowy i gaz LPG, wzrosną ceny żywności i tak już drogiej w stosunku do zarobków większości Polaków.
18-20% rejestrowanego bezrobocia, mimo ogromnej emigracji zarobkowej niespotykanej w żadnym cywilizowanym europejskim kraju." zwiń

LISTA WSTYDU Platformy Obywatelskiej "Puls Biznesu":

428 działaczy Platformy Obywatelskiej, członków ich rodzin i znajomych znalazł "Puls Biznesu" we władzach państwowych spółek i agencji . W ciągu pięciu lat zarobili 200 mln zł. Gazeta publikuje na swoich stronach internetowych ich nazwiska.
Donald Tusk już w swoim pierwszym expose obiecywał...,
"Puls Biznesu" przypomina, że premier Donald Tusk już w pierwszym swoim expose w 2007 r. deklarował zakończenie "politycznego procederu zawłaszczania spółek z udziałem skarbu państwa". We wrześniu 2010 r. na konwencji krajowej PO Tusk mówił: "skrót PO oznacza także 'pełną odpowiedzialność'. Jeżeli ktokolwiek na tej sali, w sukcesie PO i zaufaniu ludzi, szuka sposobu na realizację własnej ambicji, albo interesu, pomylił salę".
             Po ujawnieniu przez "Puls Biznesu" tzw. taśm PSL szef PO zapowiadał rozpoczęcie publicznej debaty nad projektem ustawy o nadzorze właścicielskim, która miałaby znacząco ograniczyć skalę upartyjnienia władz firm i agencji, utrzymywanych z pieniędzy podatników. Od złożenia deklaracji minęło ponad trzy miesiące i nie ma ani debaty, ani projektu ustawy. Z informacji "PB" wynika, że pomysł zmiany prawa trafił do szuflady.
Czy dziś Donald Tusk uważa, że dotrzymał słowa? Odpowiedzią na tak zadane pytanie jest "lista wstydu" publikowana przez "Puls Biznesu".
             Na liście działaczy PO, zarabiających "na państwowym", jest dwóch byłych ministrów i jedenastu wiceministrów, czterech senatorów oraz jedenastu posłów. Partyjnych nominatów do dziś można znaleźć we wszystkich większych i prawie wszystkich mniejszych firmach skarbu państwa. Z listy "PB" po 23 osoby pracują w ARiMR i ANR, a kolejne 8 w KRUS. Działacze PO zajmują też lukratywne posady w samorządowych spółkach, ośrodkach ruchu drogowego, urzędach pracy, funduszach ochrony środowiska i gospodarki wodnej, inspektoratach transportu drogowego, a nawet szpitalach, muzeach czy kuratoriach oświaty.
 2)            Lista obejmuje 428 działaczy Platformy Obywatelskiej, członków ich rodzin i znajomych i - jak zastrzega "Puls Biznesu" - wciąż jest niepełna. Nie uwzględnia spółek i jednostek podległych samorządom miejskim i powiatowym. Tak urzędnicza pajęczyna oplata państwowe spółki
Dzięki członkostwu w radach nadzorczych dyrektorzy z ministerstw zarabiają nawet 40 tys. zł miesięcznie.
           Aż 30 dyrektorów z resortu skarbu zasiada w radach publicznych firm, fot. Witold Rozbicki /REPORTER
Nie tylko koledzy i znajomi rządzących polityków znajdują ciepłe posadki w spółkach Skarbu Państwa. Miejsce tam czeka również na wybranych urzędników. Najczęściej na tych na wysokich stanowiskach. Potwierdza to sonda DGP przeprowadzona w ministerstwach i urzędach wojewódzkich. W ten sposób urzędnicy wysokiego szczebla mogą dorobić nawet drugą pensję.
              W spółkach Skarbu Państwa zasiada m.in. pięciu pracowników resortu zdrowia. Z tego aż czterech to dyrektorzy. Ministerstwo Rolnictwa na członkostwo w radach zezwoliło 12 pracownikom. W tej grupie aż 10 to osoby na wyższych stanowiskach. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego ma ich pięciu, a tylko jeden z nich nie zajmuje kierowniczego stanowiska. Resort finansów ma 27 pracowników w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Z tego 16 to dyrektorzy. Prawdziwym rekordzistą jest jednak resort skarbu, który powierzył nadzór w podległych mu podmiotach aż 30 osobom na wyższych stanowiskach. Ministerstwo Transportu (MT) ma w spółkach 10 pracowników. W tym gronie znalazła się Katarzyna Szarkowska, dyrektor generalna MT, która jest jednocześnie członkiem rady nadzorczej Banku Gospodarstwa Krajowego. W resorcie spraw wewnętrznych w spółkach zasiada sześciu pracowników. Pięciu z nich to osoby na wyższych stanowiskachPodobnie jest w resorcie obrony.
              W kancelarii premiera też można z łatwością znaleźć takich dyrektorów, którzy poza pracą urzędniczą mają czas na członkostwo w radach. Małgorzata Hirszel, dyrektor departamentu komitetu Rady Ministrów, jest członkiem grupy Lotos. Również Angelina Sarota, dyrektor departamentu prawnego Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, zasiadała już w kilku spółkach. Obecnie pełni funkcję sekretarza rady nadzorczej PKN Orlen.  W urzędach wojewódzkich zjawisko wpychania urzędników do rad nadzorczych jest mniej widoczne, co nie znaczy, że w ogóle nie występuje. W Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim zgodę na pracę w radach otrzymała jedna osoba na kierowniczym stanowisku. O takie zezwolenie wystąpił też dyrektor generalny tego urzędu.
               TO PATOLOGIA I PREMIER POWINIEN SIĘ TEMU PRZYJRZEĆ, bo ministrowie nie powinni w ten sposób rekompensować stosunkowo niskiej pensji szefom departamentów - alarmuje prof. Krzysztof Kiciński, etyk, członek Rady Służby Cywilnej.
Urzędnicy tłumaczą jednak, że możliwość dorobienia w radzie nadzorczej to dla nich rekompensata za czteroletni brak podwyżek. Chętnych zapewne będzie jeszcze więcej, bo ich płace mają być zamrożone na kolejne trzy lata. Zwłaszcza że brak podwyżek nie grozi szefom.
               Na przykład średnie wynagrodzenie dyrektora generalnego ministerstwa w 2008 roku wynosiło 17,5 tys. zł, a w ubiegłym roku było wyższe aż o 3,3 tys. zł. Do tego uwzględniając rady nadzorcze, można szacować, że ich zarobki sięgają nawet 40 tys. zł miesięcznie. Pod warunkiem że trafią do kluczowych spółek Skarbu Państwa.
Eksperci uważają, że zasiadanie w radach przez urzędników jest co najmniej nieetyczne. Przepisy jednak tego nie zabraniają, a uzyskanie zgody przełożonego to tylko formalność.
Państwowe rady dla kolegów i dyrektorów
Resort skarbu zadbał, aby wysocy urzędnicy bez postępowania kwalifikacyjnego zasiadali w radach nadzorczych państwowych spółek.
Wystarczy zdać egzamin państwowy, zostać wpisanym na specjalną listę i uzyskać zgodę przełożonego - to w zasadzie jedyne wymogi, jakie muszą spełnić dyrektorzy w urzędach czy ministerstwach, żeby zyskać szanse na dodatkowy zarobek za reprezentowanie ministra skarbu państwa (MSP) w podległych mu spółkach. Zdaniem ekspertów kłóci się to z etosem wykonywanej przez nich pracy urzędniczej. Nie ma jednak mowy o łamaniu prawa, bo formalnie członkowie służby cywilnej nie mają zakazu zasiadania w radach nadzorczych.
Formalna zgoda
Jeśli na przedstawiciela MSP w spółce zostaje powołany dyrektor generalny, to zgodę na zasiadanie w niej wydaje szef służby cywilnej. Z kolei pozwolenie na podjęcie zajęć zarobkowych członkom korpusu służby cywilnej zajmującym wyższe stanowiska udzielają dyrektorzy generalni poszczególnych urzędów. Szef służby cywilnej tłumaczy się, że przy udzielaniu tego typu zgód ocenia dopuszczalność podjęcia danego zajęcia z punktu widzenia obowiązujących przepisów prawa, w szczególności ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne (Dz.U. z 2006 r. nr 216, poz. 1584 z późn. zm.). Wprawdzie w art. 4 pkt 1 tej ustawy wskazano, że dyrektor generalny urzędu nie może w okresie zajmowania stanowiska być członkiem zarządów, rad nadzorczych lub komisji rewizyjnych spółek prawa handlowego. Jednocześnie jednak zakaz ten na podstawie art. 6 ust. 1 cytowanej ustawy został wyłączony w odniesieniu m.in. do szefa generalnego urzędu.
Limit spółek
Jedynym ograniczeniem, jakie mogą napotkać dyrektorzy generalni chętni do zasiadania w spółka, jest ich liczba. Jedna osoba nie może reprezentować MSP w więcej niż w dwóch podległych mu pomiotach. Kancelaria premiera pytana o konflikty interesów między służbą cywilną a członkowstwem w radach nadzorczych zrzuca odpowiedzialność na spółki. Tłumaczy, że zasiadanie w zarządzie, radzie nadzorczej lub komisji rewizyjnej spółki prawa handlowego przez dyrektora generalnego urzędu jest następstwem wyznaczenia go przez właściwy organ jako swojego reprezentanta. W ten sposób bierze on odpowiedzialność za działania lub zaniechania swojego przedstawiciela.
             - Wytyczne premiera przestrzegania zasad służby cywilnej oraz etyki nie zabraniają podejmowania zajęć zarobkowych, w tym zasiadania w organach spółek prawa handlowego - wyjaśnia Sławomir Brodziński, szef służb cywilnej.  Podkreśla, że nie można twierdzić, że tego rodzaju działania, jako służące realizacji zadań państwa, stoją w sprzeczności z etosem służby cywilnej, jeśli są wykonywane zgodnie z prawem.
Innego zdania są eksperci.
- Za często tak się dzieje, że dyrektorzy z polecania trafiają do spółek Skarbu Państwa. Kategorycznie należałoby to ograniczyć, ale nie da się tego całkowicie wyplenić - tłumaczy prof. Krzysztof Kiciński, etyk, członek Rady Służby Cywilnej.
Tłumaczy, że do rad powinny trafiać osoby, które mają określone doświadczenie. Często jednak ważniejsze są przesłanki finansowe. Zadania merytoryczne schodzą na dalszy plan.
              - To jest czysta patologia i powinna się tym zająć Najwyższa Izba Kontroli - kwituje prof. Krzysztof Kiciński.
O tym, że takie działanie może naruszać zasady etyki urzędniczej lub wręcz przepisy, mówią również inni specjaliści.
- Szanse na zasiadanie w spółkach mają tylko dyrektorzy zaprzyjaźnieni i powiązani politycznie, a to kłóci się z zasadą apolityczności - potwierdza dr Marcin Mazuryk, ekspert od służby cywilnej.
3) Zaniedbania w pracy
W ocenie ekspertów zasiadanie urzędników w radach nadzorczych powinno być ujęte w opisie stanowisk. Dzięki temu można byłoby stwierdzić, jak bardzo obarczona jest pracą osoba, która dodatkowo pełni funkcję członka rady nadzorczej. Ich spotkania często bowiem trwają kilka dni i organizowane są cyklicznie, co najmniej dwa razy w miesiącu. Jeśli dyrektor ma więcej niż jedną spółkę w nadzorze, to przez część dni jest nieobecny w urzędzie.
- Nie ma z tym problemu. Jeżeli rada nadzorcza zbiera się w innej miejscowości, to biorę urlop - twierdzi Angelina Sarota, dyrektor departamentu prawnego KPRM. Według niej nie ma nic niewłaściwego w tym, że urzędnicy zasiadają w spółkach Skarbu Państwa.
- To jest obopólna korzyść, bo następuje wymiana doświadczeń między sektorem prywatnym a administracją - dodaje.
Na pytanie, kto zaproponował jej członkowstwo w spółce, otrzymaliśmy odpowiedź, że jest przedstawicielem ministra skarbu państwa.
            - Jeśli urzędnik otrzymuje prawo zasiadania w radach nadzorczych, powinien w ramach obowiązków służbowych być oddelegowany do pracy w spółce - przekonuje dr mec. Dariusz Kotłowski, ekspert prawa gospodarczego. Zaznacza, że wtedy przysługiwałaby mu tylko dieta za delegację, a nie druga pensja.
Egzamin to za mało
Wszyscy potencjalni członkowie rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa muszą zdać odpowiedni egzamin.
- To tylko teoria, która nie spełnia kryteriów obiektywizmu i rzetelności. W radach powinni zasiadać eksperci z określonym specjalnościami, z zakresu ekonomii lub zarządzania - wyjaśnia dr mec. Dariusz Kotłowski.
Jego zdaniem nabór do nich powinien za każdym razem odbywać się na podstawie ogólnodostępnego konkursu.
Przyznaje, że praca urzędników w radach ogranicza się jedynie do podnoszenia rąk przy głosowaniu. Problem w tym, że nawet jeżeli chcieliby bardziej zaangażować się i np. zbadać płynność finansową spółki, to ze względu na niejasne ustawodawstwo nie robią tego.
Wyjątki od zasady
Obecnie tylko w przypadku części spółek Skarbu Państwa prowadzone jest postępowanie weryfikacyjne. Na jego podstawie wybierane są osoby do rad nadzorczych. Dokonywane jest to na podstawie zarządzenia nr 5 ministra skarbu państwa z 20 stycznia 2012 r. w sprawie trybu doboru kandydatów na członków organów niektórych spółek o kluczowym znaczeniu dla Skarbu Państwa. Rekrutacją członków zajmują się doradcy. W zarządzeniu jest jednak mnóstwo wytrychów w postaci np. przepisu, który wyłącza postępowanie wobec urzędników resortu skarbu i kancelarii premiera oraz wszystkich osób zajmujących wyższe stanowiska w służbie cywilnej, czyli dyrektorów. Co ciekawe, w uzasadnionych przypadkach minister skarbu może odstąpić od procedury weryfikacyjnej i wyznaczyć wskazaną przez siebie osobę na członka rady nadzorczej spółki Skarbu Państwa.   Artur Radwan Dziennik Gazeta Prawna

CENOWY SZOK   Janusz Szewczak - Główny Ekonomista SKOK
To co szykuje nam obecny rząd i sprzedawcy prądu w podwyżkach cen energii elektrycznej w 2013r. to będzie prawdziwy szok. Sprawa jest gardłowa, dotyczy co najmniej 15 mln Polaków. Wygląda to już na prawdziwą ekonomiczną wojnę z własnym narodem.
          Ceny prądu niesłychanie głęboko sięgną do naszych portfeli w 2013r. Już za chwilę dowiemy się ile zagraniczne koncerny, dystrybutorzy i giełdowe spółki energetyczne zażyczą sobie za 1 kwh. Ruszają negocjacje sprzedawców prądu z rządową instytucją – Urzędem Regulacji Energetyki w sprawie wysokości stawek na przyszły rok. Zażądają najprawdopodobniej gigantycznych podwyżek, od kilkunastu do nawet 20 proc., tym bardziej, że rząd dał im dodatkowe mocne argumenty do ręki. Ministerstwo Gospodarki obcięło bowiem wsparcie dla elektrowni spalających drewno wysokiej jakości, w ramach tzw. dopłat dla producentów zielonej energii. Podniosło udział odnawialnych źródeł w sprzedawanej energii – co 4) oznacza, że spółki energetyczne, takie jak choćby PGE czy Tauron zapłacą wyższe kary finansowe.
          Od 2013r. wchodzi w życie również system białych certyfikatów. Rekompensaty z tytułu wyższych kosztów i koniecznych nowych wydatków, koncerny oczywiście poszukują w naszych coraz bardziej pustych portfelach. Tyle tylko, że gdy idzie o ceny energii elektrycznej w Polsce w relacji do naszych zarobków, za 100 kwh przekraczają 22 euro, plasują nas w Unii Europejskiej w absolutnej czołówce drożyzny.
              Płacimy więcej niż Francuzi, Niemcy czy Brytyjczycy. Ciemno widzę tę naszą świetlaną przyszłość. W ciągu podobno tych światłych, ostatnich 10 lat ceny prądu w Polsce wzrosły o ponad 100 proc., a ceny hurtowe energii do 2017r. mają jeszcze wzrosnąć o 80-90 proc. To czysty rozbój w biały dzień, gdyż nasze wynagrodzenia nie tylko, że nie rosły w przybliżonym nawet tempie, ale obecnie spadają, a nadchodzi 2-3 lata ciężkiego kryzysu. Ta galopada cen energii ma właśnie przyspieszyć w 2013, 2014, i 2015r. Przeciętna polska rodzina płacąca dziś z tytułu ogrzewania i energii miesięcznie 150-200 zł. musi się zmierzyć z kolejnym wzrostem cen i rachunków o nowe 150-200 zł. w skali roku. Ale nie wszystkich będzie stać na korzystanie z tego cywilizacyjnego dobrodziejstwa w najbliższych latach.
           Coraz większa liczba Polaków kupuje już dziś piecyki – kozy do swych eleganckich salonów i pali nie tylko drewnem, które ostatnio również mocno podskoczyło cenowo ok. 200 zł/1 m3, ale niestety coraz częściej palimy w piecach czym się da – w tym przysłowiowymi śmieciami. Choć to zabronione wykroczenie. Eleganckie wille i szeregowce w centrum Warszawy przerabiane są na ogrzewanie kominkowe jak za Króla Ćwieka, busy naładowane drewnem wjeżdżają do zamkniętych enklaw w Poznaniu, Gdańsku, Warszawy czy Łodzi. Kopcimy nocą, byleby taniej. W ten właśnie wymuszony sposób Polacy obdzierani z finansowej skóry w rachunkach za energię elektryczną wnoszą swój wkład do walki z ociepleniem klimatu i CO2 . To nasz cichy i skuteczny protest, bylebyśmy tylko nie musieli wrócić do ognisk. Czarne chmury w sezonie grzewczym zawierające zabójcze toksyny, związki azotu, siarki, węgla i inne rakotwórcze substancje, coraz silniej zanieczyszczają powietrze i środowisko, nie tylko w dużych i małych miastach, ale nawet już na wsiach, rejonach turystycznych, a nawet w uzdrowiskach. Zimnymi nocami dymią polskie kominy, biedni i średniozamożni dorzucają do pieca byleby tylko spowolnić liczniki. Jak tak dalej pójdzie i zabójcza cenowa polityka nośników i energii o ogrzewania będzie kontynuowana – gaz podrożał o ok. 10 proc., energia cieplna ok. 6 proc., energia elektryczna ok. 6-7 proc., drewno, olejo ok. 5 proc. tylko w ub. roku – do łask szybko powrócą lampy naftowe, piecyki – kozy i nie zawsze bezpieczne butle z gazem.
            Zamiast skoku cywilizacyjnego mamy coraz większy regres. Zimową porą ludzie będą zamarzać hurtowo. Właściciel pięknych nowych stadionów też będą mieli gigantyczne problemy z opłaceniem rachunków za zimowe wieczory. Domowe rachunki za ogrzewanie i prąd rzędu 200- 400 zł. miesięcznie zwłaszcza dla rodzin tracących pracę są wręcz zabójcze. To nie Grecja, tu trzeba grzać i świecić przez blisko 6 miesięcy. Módlmy się o łagodną zimę, bo przy srogiej aurze polski rząd z pewnością nie zda egzaminu. Nawet klasa średnia powoli wraca do tradycji regularnego nocnego dorzucania do pieca, by wytrwać do rana.
                Niewątpliwie piecyki – kozy, kominki ogrzewające cały dom i lampy naftowe mogą się okazać już wkrótce wielkim hitem handlowym. Jak tak dalej pójdzie Tajfun Vincent i Królowa zima skutecznie obrzydzą nam życie w naszym kraju. Kryzysowa Grecja czy Hiszpania mogą wbrew pozorom okazać się tańsze do życia. Słońce Hellady może być dla Polaków bardziej przyjazne niż nasze Słoneczko – Peru.
Janusz Szewczak