Dziewiętnaście pchnięć nożem
Nastolatki wciągnęły mniszkę w pułapkę. Z zimną krwią
zadały jej kilkanaście pchnięć nożem. Maria Laura Mainetti – zakonnica
zamordowana osiem lat temu przez satanistki – jest kandydatką na
ołtarze.
Noc z 6 na 7 czerwca 2000 roku. Malutkie włoskie miasteczko
Chiavenna w Lombardii przy granicy wło-sko-szwajcarskiej smacznie śpi.
Po sennych opustoszałych ulicach przemykają trzy cienie. Nic nie
zapo-wiada tragedii.
Nocna zasadzka
Ciszę klasztornej celi siostry Marii Laury Mainetti ze Zgromadzenia
Córek Krzyża rozdziera dzwonek telefonu. – Czy może siostra odwiedzić
młodą dziewczynę w ciąży? Bardzo potrzebuje pomocy! – słyszy w słuchawce
ponad sześćdziesięcioletnia zakonnica. Nie jest zdziwiona. Często
odbiera telefony z prośbą o pomoc. Jest znana w okolicy, bo często
odwiedza najuboższych. Takie nocne wyprawy nie są dla niej
niespodzianką. Wychodzi z klasztoru. Nie ma pojęcia, że tym razem to
fałszywy alarm.
Przy mrocznej drodze przykucnęły trzy młodziutkie dziewczyny:
Ambra, Veronica i Milena. Dwie mają 17 lat, trzecia jest o rok młodsza. Z
dala słyszą kroki. – Idzie! – szepczą. Gdy mniszka zbliża się do nich,
dziewczyny wyskakują, uderzają ją mocno w głowę kamieniem i rzucają
siostrę na kolana. Zza pleców wyciągają kuchenne noże i zadają nimi
dziewiętnaście silnych pchnięć. Mniszka, osuwając się na ziemię, woła:
Boże, przebacz im! Dziewczyny nie rozumieją. Dlaczego nie skamle o
pomoc? Czemu się za nie modli? Kto ją o to prosił? Udają, że słowa
zakonnicy nie robią na nich wrażenia, ale po kilku miesiącach przyznają,
że modlitwa zakonnicy wytrąciła je z równowagi. Siostra pada w kałuży
krwi. Nastolatki rozchodzą się do domów. Zmywają krew z rąk i… wracają
do normalnego życia. Uśmiechają się, przygotowują do egzaminów,
wysiadują godzinami na głównym placu miasta, a w weekendy bawią się na
dyskotekach.
Nacinam swój młody nadgarstek
O brutalnym morderstwie huczy całe miasteczko, położone u stóp
ośnieżonych gór. Ponad 7 tys. miesz-kańców zastanawia się, kto mógł
dopuścić się tej zbrodni. I dlaczego wybrał właśnie pogodną s. Laurę,
znaną ze swej dobroczynności? Opis morderstwa trafia na pierwsze strony
włoskiej prasy. Po 22 dniach do domów trzech nastolatek pukają
karabinierzy. Otwierają im zaskoczeni rodzice. Przyszliście po nasze
córki? Nonsens!
Dziewczyny przyznają się do winy. Początkowo bąkają coś o tym, że
chciały przełamać monotonię życia małego miasteczka, ale po kilku dniach
wyznają: mordując zakonnicę, chciały złożyć hołd szatanowi. Policjanci
uważnie przeglądają szkolne zeszyty nastolatek. Znajdują w nich sporo
rysunków pentagra-mów, trzech szóstek i bluźniercze hasła pod adresem
Kościoła. Jest też kilka cytatów piosenek Marilyna Mansona.
Na ławie sądowej dziewczyny zeznają: zbrodnię zaplanowały dużo
wcześniej. Nieprzypadkowo wybrały datę 6.06. Kojarzyła się im z trzema
szóstkami, liczbą apokaliptycznej Bestii. Zaplanowały zbrodnię z
detalami. Przed morderstwem spaliły Biblię skradzioną z pobliskiego
kościoła i zawarły pakt krwi. Lekko się okaleczyły i wypiły krew
spływającą do szklanki. Włoska prasa kipi od domysłów: gdzie uczennice
poznały te makabryczne rytuały? Dziewczyny tłumaczą, że wszystko
wymyśliły same. Mó-wią, że tuż przed zbrodnią słuchały piosenek Marilyna
Mansona. Może na swych walkmanach słuchały piosenki: „Zatłukę się na
śmierć / Co ty siejesz, ja zbiorę / Kaleczę siebie, zobaczysz (…) Miewam
małe napady / Nacinam swój młody nadgarstek / Weź pistolet, weź
pistolet...”?
Czy to przypadek? Rok przed zabójstwem s. Mainetti 20 kwietnia 1999
r. do amerykańskiej uczennicy Cassie Bernall podeszło dwóch ubranych w
czarne płaszcze kolegów. – Wierzysz w Boga? – spytali. – Wierzę –
odparła. Padł strzał. Dziewczyna osunęła się na ziemię. Tego dnia w
szkole średniej w Littleton w stanie Kolorado rozpętało się piekło. Dwaj
18-letni uczniowie Eric Harris i Dylan Klebold wyjęli ka-rabiny i
rozpoczęli polowanie. Szukali wzrokiem przedstawicieli mniejszości
narodowych i chrześcijan i strzelali do nich jak do kaczek. Po każdym
strzale ryczeli z radości. Okazało się, że tuż przed zbrodnią słuchali
swej ukochanej muzy: Marilyna Mansona.
Manson? To prywatnie inteligentny, sympatyczny facet – czytam co
chwilę w recenzjach jego płyt. Facet jest inteligentny: to widać,
słychać i czuć. Na co dzień jest pewnie i sympatyczny – nie pożera
żywcem małych wiewiórek napotkanych na spacerze w parku. Ale świadomie
wykreował pewien wizerunek, śpiewa o brutalnych morderstwach,
cmentarzach, a są przecież tacy, którzy słowa: „Weź pistolet”
potrak-tują bardzo dosłownie. Po tragedii zawsze można zwalić winę na
ich emocjonalną niedojrzałość i fascynację idolami.
Na ołtarze?
W czasie procesu nastolatek oskarżyciel publiczny Cristina
Rota przez kilkanaście minut udowadniała, że morderstwo było
zaplanowanym satanistycznym rytuałem. Podczas pogrzebu wzruszone siostry
ze Zgromadzenia Córek Krzyża odczytały prywatne notatki Laury Marii:
„Moje życie należy do Ciebie, Jezu”, „Boże, oddaję Ci moją słabość i
nędzę, jaką jestem”.
Na nagrobku mniszki wyryto spory napis: „Jeżeli ziarno
pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zosta-nie tylko samo, ale jeżeli
obumrze, przynosi plon obfity”.
Kilkanaście dni temu Watykańska Kongregacja Spraw
Kanonizacyjnych wyraziła zgodę na otwarcie die-cezjalnego procesu
beatyfikacyjnego zamordowanej zakonnicy. Czy dlatego, że zginęła jak
męczennica? A może dlatego, że tuż przed śmiercią zdumione nastolatki
usłyszały: „Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Krzyk kamienowanego
Szczepana. Krzyk Golgoty. To wołanie śni się im po nocach.